21. Andaluzja - z Malagi do Roquetas de Mar w prowincji Almeria
Z Malagi wyjeżdżamy nieco później niż chcieliśmy. Rano wstaliśmy później odsypiając wczorajszy wieczór. Potem trzeba było znów zrobić zakupy na śniadanie. Auto mieliśmy zaparkowane stosunkowo daleko od naszego mieszkania, podjechaliśmy nim po wcześniej spakowane bagaże. Z Malagi udało się nam wyjechać dopiero po godzinie 10:00. Dziś do przejechania mamy nieco ponad 200 km. Nasza dzisiejsza trasa wygląda na mapie następująco(mapę tę można dowolnie powiększać, wybierając interesujący fragment):
Pierwszym celem dzisiejszego dnia jest mała miejscowość Frigiliana ( około 3 tysięcy mieszkańców ). My przyjeliśmy, że jest to miasteczko ( niektóre źródła informacji piszą o wiosce ). Położona jest kilka kilometrów na północ od brzegu morza na wysokości ok. 300 m n.p.m. Frigiliana leży w niewielkim rejonie Axarquía. Jest to rejon w południowo-wschodniej części Prowincji Malaga. Stolicą tego rejonu jest miasteczko Velez-Malaga.
Z Malagi do Frigiliany jedziemy tu prawie cały czas bezpłatną autostradą A7.
Na autostradzie A7 w kierunku Frigiliany
Wjeżdżamy zaraz do Frigiliany, widać po lewej stronie drogi
Podobno
nazwa miejscowości Frigilianawskazuje na jej rzymskie pochodzenie. Prawdopodobnie istniał tu
niewielki rzymski zamek, który został zburzony przez Wandali.
Rozwój tej miejscowości nastąpił za panowania arabskiego.
Arabowie wprowadzili nowoczesną agrokulturę, uprawiano tu nawet
trzcinę cukrową oraz owoce i warzywa. Arabowie pozostawili po sobie
sieć kanałów nawadniających pola i ogrody. Pozostałości tej
melioracji są widoczne nawet jeszcze dzisiaj. Z czasów arabskich
nie dotrwał do dziś żaden budynek, zamek zburzyli chrześcijanie
po zdobyciu tych terenów. Z czasów arabskich zachował się stary
układ uliczek górnej części miejscowości. Historia wspomina
Frigilianę z bitwy jaka się tu odbyła podczas powstania Morysków
(Arabów, których zmuszono do zmiany wiary na chrześcijańską ) w
roku 1568. Porażka powstańców przyczyniła się do wcześniejszego
ich wydalenia z Hiszpanii.
Z zaparkowaniem samochodu przy głównej
ulicy nie mamy żadnego problemu.
Centrum Frigiliany, na przeciwko duży renesansowy budynek Pałacu Hrabiów Frigiliany
Frigiliana składa się z dwóch
części: nowszej dolnej oraz starszej górnej ( podział między
nimi stanowi niewielki placyk z rondem, na którym główna droga
skręca w lewo ).
Frigiliana, "białe miasteczko"
Frigiliana, wąska uliczka nowej części miasteczka
Najpierw spacerowaliśmy po dolnej,
nowszej części miasteczka. Potem obok renesansowego budynku Pałacu Hrabiów Frigiliany
wchodzimy do górnej, arabskiej części.
Frigiliana, widok z nowszej części miasta
Frigiliana, widok spod Pałacu Hrabiów Frigiliany
Tu przechadzamy
się wąskimi, krętymi uliczkami, którymi czasami lekko się
wspinamy się po schodach. Wszystkie domy są bielone, a drzwi i
okiennice malowane są w kontrastowe kolory, najczęściej na
niebiesko, brązowo i zielono.
Frigiliana, uliczka starej części miasteczka
Frigiliana, uliczka starej części miasteczka
Frigiliana, uliczki starej części miasteczka
Frigiliana, uroczy zaułek starego miasta
Wszędzie dużo zieleni w doniczkach
zawieszonych na murach domów lub w donicach przy domach. Niektóre
domy przystrojone są barwną ceramiką.
Frigiliana, dom przystrojony barwną ceramiką
Jak na takie małe miasteczko jest tu też dużo turystów.
Po południowej stronie miasteczka teren mocno opada w dół.
Frigiliana, kościółek św. Antoniego z XVII w. przy placyku
Oczywiście nie może zabraknąć klimatycznego kosciółka przy uroczym placyku. Tutaj usytuowane są liczne restauracje i kafejki dlatego, że roztaczają się stąd ładne szerokie widoki w stronę morza. Wstąpiliśmy do jednej z nich na
kawę. Mimo, że prawie wszystkie stoliki były wolne, nie podano nam
kawy. Usłyszeliśmy, że: „teraz nie jest czas na kawę tylko
na obiad”. Zgodnie z sugestią zmieniliśmy więc lokal i odpoczęliśmy w
pobliskiej lodziarni na dobrej kawie i lodach.
Frigiliana, zielona uliczka starej części miasteczka
Frigiliana, widok z drogi na starą część miasteczka
Nasze zdjęcia uzupełniamy również załączonym niżej filmikiem z YouTube, co pozwoli oddać w pełni
uroki tego miejsca i zachęci Was do
przyjazdu tutaj:
W
okolicy Frigiliany płynie rzeka río
Higuerón,
doliną tej rzeki wyznakowano ładny szlak. Warto tu pójść na
spacer w upalne dni. Część szlaku poprowadzona jest wodą. Trzeba mieć buty, które można zamoczyć lub iść boso. W niektórych miejscach można pływać. Więcej informacji: rio Higueron.
Z
Frigiliany jedziemy kilkanaście kilometrów na południe do miasteczkawypoczynkowego nad morzem Nerja. Historia tego miejsca - Nerjajest typowa dla tego rejonu. Żyli tu Rzymianie i Arabowie, którzy
to miejsce nazwali Narixa,
co oznacza "obfite źródło". Od tej arabskiej nazwy
wywodzi się dzisiejsza nazwa tego miejsca.
Jeszcze przed Rzymianami tereny te zamieszkiwane były przez ludy
pierwotne, świadczą o tym rysunki naskalne znalezione w pobliskich
jaskiniach.
Nie
mamy kłopotów z zaparkowaniem prawie w centrum miasta tuż przy
plaży Carabeillo,
tylko dlatego, że przejeżdżając akurat zwolniło się miejsce
parkingowe. Idziemy
stąd dalej do
centrum ulicą Calle Carabeo.
Nerja, plaża Carabeillo
Nerja, Calle Carabeo
Nerja, ukwiecone wejście do domu przy Calle Carabeo
Nerja, Plac Balcon de Europa
Po
chwili dochodzimy na niewielki plac. Odchodzi stąd elegancka
ulica-promenada w stronę morza. Jest to Balcón de Europa.
Kończy się po około stu metrach ładnym, zakończonym na okrągło,
punktem widokowym.
Nerja, kościół Parroquia El Salvador przy placu
Nerja, promenada na Balcon de Europa
Nerja, Balcon de Europa
Pod tym punktem widokowym znajduje się droga i elegancka restauracja. W czasach arabskich stał tu zamek, a w XVIII i XIX wieku były tu umocnienia obronne. Kiedyś to miejsce nazywało się La Bateria. Stało tu duże działo, które zabezpieczało tą część wybrzeża przed desantem od strony morza.
Nerja, pomnik króla Alfonsa XII, na Balcon de Europa
Nazwę „Balcon
de Europa”
miejsce to uzyskało wtedy gdy, tereny te zniszczone olbrzymim
trzęsieniem ziemi, wizytował w 1885 roku król Alfons XII. Król
zachwycony wspaniałym widokiem z tego miejsca powiedział: „ależ
to jest balkon Europy”.
Przy barierce na promenadzie stoi skromny pomnik króla, który
przypatruje się tu ludziom przechodzącym i podziwiającym wspaniałe i rozległe widoki.
Nerja, Balcon de Europa
Jest
tu sporo turystów. My też, tak jak kiedyś król, podziwiamy te
piękne widoki, po lewej stronie ładną plażę Playa
de la Calahonda, a
po prawejPlaya la Caletilla.
Dalej wracając się idziemy do ładnego kościółka Parroquia El Salvador ( wybudowanego w końcu XVII wieku ).
Nerja, Playa de la Calahonda
Nerja, Playa la Caletilla
Wąskimi
uliczkami miasteczka wracamy do naszego samochodu. Jedziemy teraz do
słynnej jaskini Cueva
de Nerja.
Jest to jedna z największych najładniejszych jaskiń w Hiszpanii.
Jaskinia została odkryta przypadkiem w 1959 roku, przez bawiące się
dzieci. Jaskinia była używana już w czasach prehistorycznych, na
ścianach znaleziono
naskalne rysunki przedstawiające foki, wykonane około 42.000 lat
temu.
Jaskinia ma bardzo bogatą szatę naciekową i jedną bardzo dużą
podziemną komorę o wymiarach 100
m długości, 50 m szerokości, do 30 m wysokości.
Niestety po przyjeździe na parking okazuje się, że właśnie
zaczęła się przerwa obiadowa. Na otwarcie jaskini nie możemy
czekać dwóch godzin. Rezygnujemy ze zwiedzania. Jest to ewidentnie
nasza wina. Nie sprawdziliśmy wcześniej dokładnie w internecie
godzin otwarcia. Na nasze usprawiedliwienie świadczy fakt, że na naszym noclegu w Maladze nie mieliśmy
Internetu. Szkoda nam tej jaskini. Byliśmy tak źli, że z okolic jaskini nie zrobiliśmy żadnego zdjęcia.
Dla chcących zwiedzić jaskinię
wszystkie informacje są tutaj: Cueva de Nerja( mamy nadzieję, że przeczytacie też informację o godzinach otwarcia jaskini ).
Droga N-340 wzdłuż morza
Jedziemy
dalej. Nie jedziemy autostradą A7, wybieramy trochę wolniejszą
trasę N-340, która przebiega bliżej morza. Jest bardziej widokowa
niż autostrada. Widoki z drogi są wspaniałe, nasze zdjęcia tylko częściowo oddają piękno tego krajobrazu. Po około 8 kilometrach od jaskini przekraczamy granicę dwóch prowincji Andaluzji. Opuszczamy prowincję Malaga i wjeżdżamy do następnej już szóstej z ośmiu, prowincji Grenada. Po półgodzinie dojeżdżamy do Almuñécar, pierwszego miasteczka na tej trasie, w nowej prowincji Andaluzji.
Almuñécar to niewielka miejscowość o bardzo bogatej historii. Na
początku Fenicjanie w VIII wieku p.n.e. założyli tu jedną ze
swoich osad na Półwyspie Iberyjskim, nazywała się Sexi. Po
drugiej wojnie punickiej ziemie te weszły w posiadanie Rzymu.
Rzymianie rozbudowali miasto. Praktycznie od podstaw zbudowali zamek
( dziś zamek San Miguel ). Miasto musiało mieć duże znaczenie, bo dla dostarczenia słodkiej wody wybudowano tu aż pięć akweduktów.
Za czasów rzymskich bardzo się rozwijało, było centrum
rybołówstwa. Niestety później za panowania Wizygotów miasto
podupadło. Ponownie się rozwinęło pod panowaniem arabskim, ale
nigdy nie stało się większym miastem.
Po rekonkwiście Almuñécar nie zyskał specjalnie na znaczeniu. Zamek św. Michała rozbudowano i unowocześniono, umocniono fortyfikacje; zbudowano kościoły.
Nie mamy kłopotów z parkowaniem w pobliżu centrum i plaży. Najpierw idziemy na plażę. W plażowej restauracji zamawiamy pożywne gazpacho. Potem idziemy na spacer po mieście. Podchodzimy krótkim, ale dość ostrym podejściem pod zamek św. Michała.
Almunecar, plaża
Almunecar, zamek św. Michała
Almunecar, przy zamku św. Michała
Oglądamy
ładny, ale niewielki zamek z zewnątrz. Podziwiamy widoki ze wzgórza zamkowego na morze i miasto.
Almunecar, widok na morze ze wzgórza zamkowego
Almunecar, widok na miasto ze wzgórza zamkowego
Ze wzgórza zamkowego
schodzimy na północ w stronę starego miasta. Stare miasto co prawda ma wąskie uliczki, ale jest jakieś takie bez charakteru, nie stanowi zwartej całości i chyba
jest za mało stare. Nie zachwyciło nas.
Almunecar, uliczka starego miasta
Almunecar, ratusz
Almunecar, kościół Iglesia de la Encarnación
Miasteczko wygląda jak wymarłe mimo, że jest już po sjeście. Dochodzimy do kościoła Iglesia de la Encarnación. Właśnie odbywa się tu ceremonia pogrzebowa. Wygląda na to, że prawie wszyscy mieszkańcy miasteczka przyszli na pogrzeb. Wyjeżdżamy
z miasteczka. Dalej jedziemy w dalszym ciągu drogą N-340. Kilka
razy zatrzymujemy się i oglądamy wspaniałe widoki.
Na drodze N-340
Szczególnie
podobał się nam widok z Punta
de Cerro Gordo
na „resort turystyczny” ( nie lubimy tego sformułowania )
Calahonda,
położony na uroczym cyplu wcinającym się w morze.
Widok z drogi N-340 na miejscowość Calahonda
Widok z przylądka Punta de Cerro Gordo na miejscowość Calahonda
Koniec półwyspu, na którym leży Calahonda
Droga N-340
Za około pół godziny wjeżdżamy do następnej prowincji Andaluzji, już siódmej z ośmiu, prowincji Almerii.
Krajobraz zasadniczo się zmienia. Obserwujemy coraz więcej
namiotów, w których uprawia się warzywa i owoce. Nam te namioty
się nie podobają, mało pasują do krajobrazu. Ale trudno, taki
mają tu klimat, zdecydowanie za dużo słońca i za mało wody.
Uprawy udają się tylko w namiotach.
Prowincja Almeria, na stokach widać namiotowe uprawy warzyw i owoców
Autostradą A7 przejeżdżamy obok rolniczych namiotów i szklarni
Teraz
już musimy się spieszyć do Roquetas
de Mar,
mamy tu zarezerwowane trzy noclegi w apartamencie turystycznym. W
planie mamy odpoczynek i kąpiele w morzu.
Wjeżdżamy do Roquetas de Mar
Roquetas
de Mar to największe wczasowisko w prowincji Almeria. Jest to teraz
dość spore miasto, rozciągnięte wzdłuż brzegu morza. Mieszka tu
na stałe ok. 90 tysięcy ludzi. Większość z nich zatrudniona jest
oczywiście w turystyce, ale duża część pracuje w tym nietypowym
dla nas rolnictwie.
Na
wypoczynek przyjeżdżają tu głównie Anglicy, Niemcy i Hiszpanie.
Angielscy i niemieccy emeryci, korzystając z niskich cen
przyjeżdżają tu „przezimować” na jesień i zimę.
Jesteśmy trochę rozczarowani naszym locum. Jest to małe mieszkanie – sypialnia, kuchnia z jadalnią i łazienka. Samo mieszkanie nawet jest w porządku, nie jest drogie, porządnie wyposażone, ale znajduje się w olbrzymim bloku, który od strony klatki schodowej wygląda trochę jak więzienie.
Roquetas de Mar, wewnątrz naszego apartamentowca
Nigdy nie chcielibyśmy wypoczywać w takim molochu. Teraz jest jeszcze przed sezonem, prawie nie ma tu wczasowiczów i jest tu zupełnie pusto. Na podziemnym prawie pustym parkingu stoi tylko kilka samochodów. Zaraz
po przyjeździe idziemy na zakupy. Ponieważ mamy tu w pełni
wyposażoną kuchnię, to będziemy sobie sami gotować.
Na
drugi dzień pogoda jest ładna, pełne słońce, ale wieje bardzo
silny i zimny wiatr. O plażowaniu, ani o kąpieli nie ma mowy.
Idziemy więc na spacer promenadą wzdłuż plaży. Na plaży nie ma
prawie nikogo.
Promenada przy plaży w Roquetas de Mar
Roquetas de Mar, plaża
Roquetas de Mar, dla żaglówek taki wiatr nie jest straszny
Roquetas de Mar, plaża hotelowa przy promenadzie
Natomiast jest tłok w chronionych od wiatru basenach
hotelowych. Na na spacerze co chwilę szukamy osłoniętych od wiatru
ławeczek, na których moglibyśmy się powygrzewać w słońcu. Jak
nie wieje to jest nawet gorąco. Idziemy tak kilka kilometrów, aż do końca miejscowości.
Pusta promenada przy plaży w Roquetas de Mar
Roquetas de Mar, pusta plaża
Promenada przy plaży w Roquetas de Mar
Promenada
i okolice plaży są ładne, zadbane i czyste, ale dla nas jest to
zbyt duża miejscowość i wypoczywając tu dłużej nie czulibyśmy
się dobrze. Najlepiej czujemy się wypoczywając na chorwackich dzikich plażach.
Roquetas de Mar, uliczka z apartamentowcami i pensjonatami
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz