Pokazywanie postów oznaczonych etykietą CHEFCHAOUEN. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą CHEFCHAOUEN. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 maja 2013

Maroko Dzień 15 - Chefchaouen, Tetuan.

Śniadanie jemy na dachu naszego riadu, rozpościera się stąd wspaniały widok na góry oraz niebieskie miasteczko. Przy stole siedzimy z parą Francuzów z Paryża, którzy gdy dowiedzieli się, że jesteśmy z Polski powiedzieli nam, że ich syn teraz mieszka i pracuje w Krakowie, natomiast syn Jurka od roku pracuje i mieszka w Paryżu. Taki zbieg okoliczności czy też takie czasy?

Dach naszego riadu
Idziemy na spacer wzdłuż strumienia, płynącego obok naszego riadu. Przechodzimy obok miejsca, gdzie miejscowe kobiety piorą odzież i wełnę. Nieopodal jest stoisko, w którym sprzedawca sprzedaje sok pomarańczowy, pomarańcze z których je wyciska chłodzą się w strumieniu. Idąc dalej w górę strumienia po chwili dochodzimy do miejsca, w którym wypływa on spod skały. W okolicach Chefchaouen'u jest wiele zjawisk krasowych.

Chefchaouen - miasteczko i jego mury
Pralnia nad strumieniem


Wracamy w okolice „pralni” wchodzimy tu przez bramę do medyny. Urocze są te wąskie uliczki pomalowane na niebiesko, podobno niebieski kolor ma odstraszać owady, ale dlaczego tylko tu? Przechadzamy się nimi powoli, podglądamy leniwie toczące się życie miasteczka. Widzimy jak zakwefione od stóp do głów przedszkolanki wyprowadzają na spacer grupkę rozbrykanych dzieciaków. Chodząc tak bez celu w końcu trafiamy znowu na główny placyk el-Hamman. Robimy ostatnie zdjęcia i z wielkim żalem i niedosytem wyjeżdżamy z tego uroczego miasteczka, urzekło nas atmosferą, spokojem, no i tym niebieskim kolorem.



Niebieska uliczka



Są tu same niebieskie uliczki

Marokańskie przedszkole ( jedyne zdjęcie w Maroku, podczas robienia którego wyrażono niezadowolenie )












Przed nami około 116 km. Wyjeżdżamy główną drogą w kierunku Tetuanu i Tangeru. Po chwili skręcamy w prawo w boczną drogę P4105 prowadzącą wzdłuż rzeki do Morza Śródziemnego. Jedziemy wzdłuż rzeki doliną, która przełamuje się przez góry Rif, droga czasami wznosi się serpentynami ponad dno doliny, wokół wspaniałe widoki. Co chwilę się zatrzymujemy.




Droga przez góry Rif
Droga przez góry


W pewnym momencie na małym poletku przy drodze obserwujemy grupę kobiet, która sierpami ścina zboże.
Żniwa sierpem

Przed samym morzem dojeżdżamy do głównej drogi, opuszczamy dolinę rzeki i jedziemy przez niewysokie lecz strome góry. Z przełęczy rozpościera się przecudny widok na Morze Śródziemne i miejscowość Oued Laou. Zjeżdżamy prosto na plażę, na północnym krańcu miejscowości. Plaża żwirowa, woda chłodna – kilkanaście stopni, moczymy więc tylko nogi.
Widoki są wspaniałe, wysokie góry schodzą prosto do morza, miejscowość ładna, tylko zupełnie pusta. Nad morzem kilometrowa promenada, nie było nikogo, początek maja tu jeszcze nie sezon, ale żeby było aż tak pusto? Przejeżdżamy przez miejscowość nie było gdzie stanąć na kawę czy herbatę, wszystko było zamknięte, gdzieniegdzie robotnicy coś naprawiają, czyszczą, myją, malują.

Zjeżdżamy do Morza Śródziemnego
Nad morzem
Pusta nadmorska promenada i poniżej pusta ulica


Jedziemy teraz dalej w kierunku Tetuanu. Droga prowadzi wzdłuż brzegu morza, poprowadzona jest górą, szczytem stromego klifu, wspaniały widok na lekko zamglony bezkres Morza Śródziemnego. Droga co kilkanaście kilometrów sprowadza nas na dół do ujścia kolejnej rzeczki. 


Droga do Tetuanu nad brzegiem morza

Po niecałych dwóch godzinach dojeżdżamy do Tetuanu.
Niestety, nie możemy dojechać w zaplanowane miejsce, zmiana organizacji ruchu. Parkujemy więc jakiejś uliczce na skraju medyny. Nasz riad znajduje się w jej centrum, nie wiemy jak tam trafić. Lila ma szczęście do ludzi, a może to Jej urok osobisty sprawił, że zaczepiony mężczyzna ( notabene przystojny ) zaprowadził nas pod drzwi naszego zabytkowego riadu i nie chciał za to żadnej zapłaty. Nasz riad to zabytkowy budynek znajdujący się w środku zabytkowej (UNESCO) medyny. Lila zostaje w riadzie, ja z pracownikiem hotelu idziemy do samochodu, aby go przeparkować w bezpieczne miejsce, bo do medyny pod riad wjechać się nie da. Riad ten wybraliśmy, ponieważ miał bardzo dobre oceny turystów, wszyscy chwalili za świetną turystyczną atmosferę. Niestety byliśmy jedynymi gośćmi i chyba dlatego zakwaterowano nas w największym i najbardziej luksusowym pokoju, zamiast w zamawianym przez nas pokoju standardowym. Nasz pokój był ogromny ok. 15m na 6m, wysoki był na dwie kondygnacje czyli ok 6m. Na sofach i kanapach mogłoby się stosunkowo dobrze przespać przynajmniej 10 osób. Nasze rzeczy rozłożyliśmy w jednym miejscu żeby nic nie zgubić.


     Nasz zabytkowy riad 





Nasz olbrzymi pokój

Przyjechaliśmy niestety dość późno, medynę zwiedzamy pobieżnie, szukając czegoś do jedzenia. Z medyny wychodzimy na bardzo ładny duży plac przed pałacem królewskim. Jest to chyba najładniejsze miejsce w Tetuanie. Ulicą Mohameda V idziemy na zachód, dochodzimy do dużego ronda, znajduje się tu duży kościół katolicki. Zaraz za rondem wchodzimy w dzielnicę tanich restauracyjek dla miejscowych, znaleźć wolny stolik wcale nie jest łatwo. Najedzeni wracamy do naszego riadu, niestety jest już ciemno. 


Tetuańska medyna
Mury medyny
Uliczka handlowa w medynie


Brama wejściowa do medyny


Na placu przed pałacem królewskim


Główna uliczka wieczorem
Tetuan to miasto, w którym podczas całej naszej podróży spotkaliśmy chyba najmniej turystów z Europy. Może tego powodem są ostrzeżenia w przewodnikach przed handlarzami narkotyków, którzy próbują sprzedać turystom trefny towar, a potem o transakcji zawiadamiają policję. 
Jeszcze raz podziwiamy efektownie oświetlony plac i pałac królewski. Medyna za to tętni życiem, handluje się tu wszystkim, obserwujemy ten uliczny handel. Trochę boimy się zagłębiać w wąskie uliczki, bojąc się zabłądzić, nie mamy żadnego planu, chodzimy więc tylko głównymi traktami, podglądamy wieczorną krzątaninę ludzi, zaglądamy przez półotwarte drzwi do wnętrza domostw i meczetów, właśnie ludzie wychodzą z wieczornych modłów i można zajrzeć do środka.

Handel późnym wieczorem w medynie

poniedziałek, 6 maja 2013

Maroko Dzień 14. Moulay Idriss, Volubilis, droga do Chefchaouen'u

Dziś mamy do przejechania nieco ponad 200 kilometrów po normalnych marokańskich drogach, musimy się zatrzymać jeszcze po drodze w Moulay Idriss i w Volubilis. 



Wyjeżdżamy więc wcześnie zaraz po śniadaniu. Do Moulay Idriss mamy niedaleko dwadzieścia kilka kilometrów. Miasteczko to wyrosło wokół grobu i mauzoleum Mulaja Idrisa I, pierwszego sułtana Maroka, założyciela pierwszej dynastii – Idrisydów.
Mulaj Idris al-Akhbar był prawnukiem Mahometa przegrał w Bagdadzie walkę o władzę i musiał uciekać. Jak mówi legenda z Bagdadu uciekł tylko z jednym służącym. Dotarł do rzymskiego miasta Volubilis, zjednał sobie mieszkające tu plemiona berberyjskie, nawrócił je na islam i zjednoczył te plemiona, został ich przywódcą. W ten sposób ok. 789 r. powstała pierwsza dynastia marokańska – Idrysydów. Działo się to prawie 200 lat przed chrztem Polski. Po założeniu sułtanatu jeszcze wielokrotnie kalif Bagdadu wysyłał emisariuszy i szpiegów mających na celu uśmiercić Idrysa oraz jego potomków.
Miasteczko rozłożone jest na dwóch bliźniaczych wzgórzach, a w obniżeniu pomiędzy nimi znajduje się mauzoleum i sanktuarium. Niestety my niewierni nie możemy się dostać nawet w pobliże sanktuarium. Jest to najbardziej święte miejsce w Maroku, aż do początków XX w. do Mulaj Idris nie mogli przyjeżdżać niewierni, a prawie do końca XX w. nie mogli tu nocować. Nie możemy wejść do sanktuarium, ale możemy je obejrzeć z dwóch tarasów widokowych, znajdujących się na sąsiednim wzgórzu. Niestety wąskie uliczki to skomplikowany labirynt, często wchodziliśmy w ślepą. Musimy więc wziąć przewodnika oczywiście jak zawsze w takich sytuacjach musimy się mocno targować, ale widok na sanktuarium, meczet i medresę jest wspaniały.


 Mauzoleum Mulaja Idrisa I
Przed wejściem na teren sanktuarium znajduje się ładny półokrągły plac z licznymi restauracjami i kawiarniami. 


Na placu przed mauzoleum
Po trudach wchodzenia na szczyt wzgórza siadamy w jednej z kawiarenek na tym ładnym placu i po raz pierwszy zamawiamy z budki na ulicy świeży sok pomarańczowy, jest o wiele lepszy od tych podawanych rano w riadach i hotelach. Od teraz będzie naszym ulubionym napojem pitym kilka razy dziennie.
Do Volubilis jest niedaleko, tylko 4 km. 
Volubilis są dzisiaj dość dobrze zachowanymi ruinami dużego miasta rzymskiego. Miejscowość została założona za panowania cesarza Kaliguli w I w. n.e. W III w. mieszkało tu ponad 20 000 ludzi. Wraz z upadkiem cesarstwa rzymskiego Volubilis straciło na znaczeniu, mieszkali tu Syryjczycy, Żydzi, Berberowie. W VIII w. jak przybył tu Idris I było jeszcze dużym i znaczącym miastem. Potem Idris założył pobliskie Mulaj Idris, materiał budowlany pozyskiwano ze starożytnego miasta. Miasto było jednak cały czas zamieszkałe. W XVII w sułtan Mulay Ismail, budując swą stolicę w Meknesie korzystał z materiałów budowlanych Volubilis, w bramę Bab Mansour wbudowano kolumny z Volubilis, wiele mozaik zdobiło pałac sułtana Ismaila. Ostateczny cios miastu zadało olbrzymie trzęsienie ziemi w 1755, które zniszczyło odległą Lizbonę oraz Rabat. Od tego czasu miasto zostało zapomniane, na nowo odkryli je Francuzi. Do dziś prowadzone są wykopaliska.
Tereny wykopalisk są rozległe, gdzieniegdzie postawiono niektóre kolumny, na których teraz masowo gniazdują bociany. Volubilis słynie ze swych mozaik, można je oglądać w wielu zrujnowanych domach. Najładniejsze z tych, które dotrwały do naszych czasów przeniesiono do muzeum w Rabacie. Prawie przez dwie godziny zwiedzamy to ciekawe miasto. Całe szczęście, że nie jest bardzo gorąco, bo nie ma tu cienia i nie rośnie żadne drzewo. Latem zwiedzanie chyba jest nie możliwe.





Volubiliss
W oddali ruiny poprzez sok pomarańczowy
Z Volubilis droga prowadzi nas przez tereny pagórkowate wśród pól i lasów. Na niektórych poletkach są już żniwa. Czasami mamy wrażenie, że jesteśmy w XIX w. bo widzimy żniwa wykonywane sierpem. Na terenach rolniczych kobiety noszą kapelusze podobne do meksykańskich sombrero, przyozdobione kolorowymi włóczkami.
Po trzech godzinach jazdy na horyzoncie widać wysokie góry, są to góry Rif, ciągną się one wzdłuż marokańskiego wybrzeża Morza Śródziemnego. W pewnym momencie zza zakrętu widzimy w oddali wspaniały widok, u podnóża gór widać małe niebiesko – białe miasto. Niemalże z piskiem opon musimy się zatrzymać żeby zrobić zdjęcia. Widok zapiera dech.



Chefchaouen 


To miasto to Chefchaouen. Mamy tu zarezerwowany nocleg w niewielkim riadzie, usytuowanym pod murami medyny. Poniżej wnętrze naszego riadu.
Nasz riad
Domy całej medyny pomalowane są na niebiesko. 
Zaraz idziemy na główny placyk miasteczka Uta el-Hamman. Po jednej stronie placyku są mury starej kazby, po drugiej restauracyjki i kawiarenki. Siadamy w jednej z nich, jedząc obiad przypatrujemy się leniwemu życiu miasteczka. Na ławkach pod murami przesiadują i zawzięcie dyskutują staruszkowie ubrani w białe galabije.

Staruszkowie na głównym placu

Główny placyk miasteczka
Z głównego placyku schodzimy sukami do nowego miasta. W dole widać duży nowoczesny plac, jest to miejsce zabaw dzieci i młodzieży. Przy innym placyku stoi kościół katolicki. Szkoda, że jest już ciemno, idziemy jeszcze do kawiarenki, zdominowanej przez mężczyzn, przypatrujemy się „nocnemu życiu”, później wracamy do naszego riadu.