Pokazywanie postów oznaczonych etykietą AGADIR. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą AGADIR. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 maja 2013

Maroko Dzień 22 Essaouira - Agadir

Po przyjściu rano na parking w Essaouira czekała nas niespodzianka, auto było całe pokryte pyłem znad Sahary. Tak normalnie tego pyłu nie było widać, ale szyby w aucie były do mycia. Musieliśmy pożyczyć wiaderko od parkingowego i umyć szyby. Potem czekała nas druga niespodzianka, przy wyjeździe z parkingu na drogę główną był znak "stop". Ruchu nie było żadnego, zwolniłem prawie się zatrzymałem, kawałek dalej stał policjant, zaczęła się dyskusja "- czy widział pan ten znak?" "- widziałem i się zatrzymałem", "- nie zatrzymał się pan", "- zatrzymałem się", i tak przez pięć minut, potem z parkingu wyjeżdżał następny samochód, ten nawet nie zwolnił (widoczność pełna, żadnego ruchu) policjant zatrzymał go, a nas na szczęście puścił bez mandatu. Był to dla nas ostatni dzień jazdy. Do pokonania mieliśmy ostatnie 198 km do Agadiru, skąd zaczęło się nasze zwiedzanie Maroka. Trasa jest widoczna na załączonej mapce.



Droga do Agadiru główną drogą N1 jest bardziej kręta, niż wynikałoby to z mapy. Między Essaouirą a Agadirem góry Atlasu Wielkiego schodzą do oceanu. Widoki są ładne: góry, a w drugiej części góry i ocean. Znowu wjeżdżamy w krainę drzew arganiowych, spotykamy wiele drogowskazów do kobiecych spółdzielni produkujących olej i kosmetyki, niektóre stoiska są tuż przy drodze.
Oglądamy nasze ostatnie widoki w Afryce i Maroku:


Droga przez Atlas Wysoki w pobliżu Essaouir'y
Szkoda, że nie mogliśmy się tutaj na plaży zatrzymać, jak te samochody
....i tutaj

....i tutaj
Pożegnanie z Oceanem Atlantyckim
Chcieliśmy jeszcze wstąpić w Agadirze do znanej nam "restauracji" przy targu rybnym. Niestety zbyt wcześnie byliśmy umówieni na zdanie samochodu. Spieszymy się więc na lotnisko. Zdanie samochodu trwało jeszcze krócej niż jego wypożyczenie. Szybko jesteśmy wolni. Odprawiamy bagaż, idziemy na obiad. Obiad na lotnisku nie odbiega cenowo od podobnych restauracji w Maroku. Na lotnisku w Warszawie lub w Europie nie byłoby nas stać na taki obiad na lotnisku.


Z żalem wyjeżdżamy. Chętnie zostalibyśmy w Maroku dłużej. W ogóle nie czuliśmy znużenia podróżą. Najchętniej jechalibyśmy dalej i dalej.... 

Dlaczego Maroko ma taki urok ?




Lot do Berlina spokojny, już bez takich emocji jak lot do Maroka. Teraz lecimy nieco inaczej z Agadiru kilka minut na wschód, nad Atlasem przelatujemy w miejscu ośnieżonych turni, może któraś z tych gór to Toubkal. Widoczność dzisiaj jest słaba. 

 Przelatujemy nad Atlasem Wysokim
W Berlinie na lotnisku jesteśmy późno po 22. Odbiera nas, tak jak uzgodniliśmy wcześniej właściciel pensjonatu w którym śpimy.
Następnego dnia jedziemy już swoim samochodem z Berlina do domu. Droga autostradą bez emocji, oprócz 90 kilometrowego odcinka zaraz za granicą, fatalna nawierzchnia, kiedy to poprawią?

środa, 24 kwietnia 2013

Maroko Dzień 2. Tafraoute

Dziś planujemy jazdę z Agadiru do Tafraoute, a potem do Tiznitu, w miarę możliwości na plażę w Legzirze, aby obejrzeć łuki skalne i powrót do Agadiru. Przedstawia to załączona mapka.



Dopiero rano dostrzegamy piękno naszego riadu.

Jest to budynek zbudowany na wzór tradycyjnych domostw marokańskich. Z zewnątrz wchodzi się na dziedziniec, z którego są wejścia do mieszkań i pokoi. Staraliśmy się wszystkie nasze noclegi zamówić w tego typu niewielkich, tradycyjnych marokańskich hotelikach. Ten hotelik wybudowany jest też po 1960 r, ale z tradycyjnych marokańskich materiałów, są mozaiki z drobnych płytek, ułożone w tradycyjne wzory, meble robione przez rzemieślników, dużo drobnych marokańskich akcentów, na ścianach stare fotografie oraz współczesne obrazy.


Lila i Didier na dachu riadu w Agadirze
Śniadanie jemy na dachu. Podczas całej naszej podróży śniadania będą podobne. Są to naleśniki (czasami w różnych wersjach), do tego miejscowe dżemy, miody, czasami różne rodzaje serów, jajka na twardo. Zawsze herbata miętowa, kawa, sok pomarańczowy. Nam śniadania marokańskie smakowały mimo, że nigdy nie było wędlin.
Po śniadaniu przysiada się do nas Didier i udziela nam rad jak podróżować samochodem po Maroku. Dowiadujemy się, że w są tu częste kontrole policji i wojska. W czasie kontroli należy się zatrzymać, nie wychodzić z samochodu i czekać na kontrolę dokumentów. W praktyce codziennie mieliśmy dwie, trzy kontrole, ale policja nigdy nie sprawdzała nam dokumentów. Widząc europejczyków przyjaźnie się uśmiechali i ruchem ręki dawali znać, że możemy jechać. W Maroku bardzo się boją infiltracji terrorystów i mocno kontrolują miejscowych.
Z Agadiru wyjeżdżamy ładną, dwupasmową drogą, po chwili zjeżdżamy na zwykłą drogę R105. Za miejscowością Biourga wjeżdżamy w góry Antyatlasu. Są to jedne z najstarszych gór na świecie. Są to więc góry mocno zerodowane, o dość łagodnych zboczach, o wysokościach do 2700 m. Na razie góry porośnięte są trawą i drzewami arganiowymi. Z daleka wygląda to trochę jak jasnozielony dywan z ciemnozielonymi punktami. Jesteśmy tu w kwietniu, po zimowych i wiosennych deszczach. Za miesiąc słońce wypali trawę i będzie rudo z zielonymi punktami drzew. Czasami widzimy na drzewach pasące się kozy, wolą one obgryzać drzewa arganiowe, aniżeli skubać trawę. Drzewa te obgryzają też wielbłądy, które też się tu pasą.

Wielbłądy obgryzają drzewa arganiowe
Kozy na drzewach, a owce pod drzewami
Drzewa arganiowe rosną tylko w Maroku pomiędzy Es-Sawirą, a Agadirem oraz 50-100 km na południe od Agadiru. Wyglądem przypominają drzewa oliwne, owoce też są podobne do oliwek. Z nasion owoców wytwarzany jest olej arganowy. Olej arganowy jest jednym z najdroższych i najbardziej cenionych olejów na świecie, zwany jest "płynnym złotem Maroka". Do wyprodukowania 1 litra oleju tradycyjną metodą tłoczenia na zimno potrzeba ok. 30–35 kg owoców i 8 godzin pracy. Olej ten poza właściwościami medycznymi ma również bardzo szerokie zastosowanie w kosmetologii. Prawie cały olej produkowany jest ręcznie przez spółdzielnie kobiece. Ciekawostką jest to, że do produkcji oleju wykorzystuje się pestki z owoców nie strawionych i wydalonych przez kozy. Olej arganowy obniża poziom cholesterolu, poprawia krążenie i wspomaga naturalną odporność organizmu. Ma bardzo łagodny i przyjemny orzechowy smak, kilka kropel dodanych do sałatki znacznie poprawia jej smak. Ze względu na to, że podaż oleju jest ograniczona próbowano posadzić drzewa arganiowe w innych rejonach świata, prawie nigdzie się to nie udało.
Droga jest coraz bardziej wąska, taka na półtora samochodu, tzn. jak jedzie coś z przeciwka to trzeba mocno zwolnić. Ruch na szczęście jest minimalny. Cały czas systematycznie się wznosimy, co chwila przystajemy i oglądamy krajobrazy.

Droga do Tafraoute
Na 30 km przed Tafraoute przekraczamy przełęcz, zjeżdżamy nieco w dół. Krajobraz się zmienia, jest mniej roślinności, więcej skał. Po chwili wjeżdżamy do miasteczka. Tafraoute to, jak na nasze warunki małe miasteczko ok. 5000 mieszkańców, ale tutaj w Antyatlasie to metropolia, największa miejscowość w promieniu wielu kilometrów. Nie docierają tu masowo turyści, miasteczko jest centrum turystyki trekingowej. Można tu wynająć przewodnika, środek transportu (osiołki), zorganizować sobie kilkudniowy treking.

W Tafraroute (dziewczyna zasłania twarz)
W miasteczku jest już inny klimat, trochę czuć Saharę, ludzie mają ciemniejszy odcień skóry, kobiety i mężczyźni są bardziej tradycyjnie ubrani. Spacerujemy po uliczkach, w pewnym momencie trafiamy na sklepik z olejem arganiowym i jego przetworami. Kupujemy olej i kilka mydełek oraz kremów. Na pewno tu u źródła z dala od turystów będzie taniej, sklepik prowadzony jest przez spółdzielnię kobiet, które wytwarzają olej sposobem tradycyjnym. Obsługuje nas murzynka, na pytanie czy możemy sobie z nią zrobić zdjęcie prosi o pozwolenie znajdującego się na zapleczu mężczyzny.

Kupujemy olej arganiowy i kosmetyk
Idziemy do chyba jedynej tu kawiarni, znajdującej się obok małej rzeczki, pijemy kawę i obserwujemy przechodzących ludzi, starając się chłonąć atmosferę tego miejsca.

Mieszkaniec Tafraroute
Niestety nie mamy dużo czasu i jedziemy dalej. 
Wyjeżdżamy z miasteczka przez olbrzymi ogród palmowy obok księżycowych formacji skalnych. Jedziemy teraz na zachód, w pewnym momencie przekraczamy równoleżnik 30 jesteśmy teraz najdalej na południe podczas całej naszej wycieczki. Po przekroczeniu przełęczy Kerdous zjeżdżamy mocno w dół w kierunku Atlantyku. Droga jest tu dobra, prawie taka jak na Kubalonkę, o dobrej nawierzchni, tylko może nie wszędzie ma barierki zabezpieczające. Właśnie w takim miejscu, na pustej drodze, na wprost nas zza zakrętu wyjechało z dużą prędkością auto. Ja na hamulec, a kierowca w ostatniej chwili odbił kierownicą i uniknęliśmy zderzenia. Nie widziałem jakim autem jechał, widziałem tylko strach w jego oczach. Była to jedyna niebezpieczna sytuacja drogowa podczas naszej całej podróży.


Po południu dojechaliśmy do Tiznitu. Miasteczko jest już większe, położone na równinie nadmorskiej, kilkanaście kilometrów od Atlantyku. Kiedyś było miastem garnizonowym, całe jest otoczone murem koloru ochry. Nie ma tu żadnych zabytków, najładniejsze są fortyfikacje. Zatrzymaliśmy się tu po to żeby coś zjeść. Z trudem znaleźliśmy „restaurację”, kilka stolików pokrytych starą, zniszczoną ceratą, kilka typów „spod ciemnej gwiazdy” sączyło herbatę. Chyba mieli niezłą rozrywkę patrząc się na nas. Było tu tylko jedno danie, ale za to typowo marokańskie - tajin. Ponieważ podali nam chłodny musieliśmy reklamować. Nie mają tu kuchenek mikrofalowych podgrzanie do odpowiedniej temperatury w piekarniku trochę trwało. Zjedliśmy, nie otruliśmy się, mimo że była to najgorsza restauracja, w której jedliśmy, ale też najtańsza.

Niestety planowanie wyjazdu do Legziry było niewykonalne. Jeżeli kiedyś jeszcze będziemy w Maroku na pewno tam pojedziemy. Ledwo zdążyliśmy do Agadiru przed zachodem słońca. Zachód oglądaliśmy na plaży. Jeszcze spacer po plaży i deptaku.





Zachód słońca w Agadirze

wtorek, 23 kwietnia 2013

Maroko Dzień 1. Podróż do Maroka

Rano nasz samochód wprowadzamy do garażu, a właściciel hoteliku zawozi nas na lotnisko w Schoenefeld. Oczekiwanie na odlot dłuży się. W końcu możemy wsiadać do samolotu. Lecimy tanimi liniami, nie podaje się tu posiłków. Monotonię lotu wynagradzają nam widoki. Nad Hiszpanią powierzchnię Ziemi widać jak z mapy. 


Cieśnina Gibraltarska


Samolot przelatuje nad Cieśniną Gibraltarską, widać tu jak niewiele dzieli Afrykę od Europy. Dalej przelatujemy nad zachodnim wybrzeżem Maroka, widzimy Tanger, Rabat, Casablankę; wszędzie tam będziemy później. Nad Casablanką, samolot skręca na wschód i przelatuje nad Atlasem Wysokim. Przed samym Agadirem widzimy zielone sady i całe połacie inspektów (potem się okazało, że nie są to inspekty, ale też sady przykryte jasnym materiałem dla ochrony przed słońcem i ptakami). 


Marokańskie sady i uprawy warzyw z samolotu
Wreszcie po prawie czterech godzinach lotu lądujemy w Agadirze. Jest ciepło, ale nie upalnie, powietrze pachnie inaczej, Afryką. Trochę czekamy na odprawę, wreszcie urzędnik wbija nam pieczątkę do paszportu, jesteśmy w Maroku.
Teraz szybko po bagaże i po odbiór wcześniej zamówionego samochodu. Samochód odbieramy błyskawicznie, ledwo udaje się nam dostrzec i zapisać wszystkie rysy na karoserii, sprawdzić stan ogumienia. Na szczęście zauważamy, że nie mamy pełnego baku, tylko 3/4. Nasz samochód to Peugeot 206 z benzynowym silnikiem. Przez następne trzy tygodnie będzie nam bezawaryjnie służył.
Po wylądowaniu na lotnisku w Agadir
Włączamy naszą nawigację i wyjeżdżamy na drogę w kierunku miasta. Jedziemy ładną drogą dwupasmową gdzieniegdzie palmy,czasami jakiś teren otoczony jest wysokim murem koloru ochry, będzie to dość typowy dla Maroka widok. Jedziemy do naszego riadu, małego hoteliku. Wcześniej przejeżdżamy obok centrum handlowego, musimy kupić zgrzewkę wody i Coca-Coli (nie przepadamy, ale podobno jest dobra do odkażania organizmu po jedzeniu). W środku zaskoczenie, jest tak jak u nas w tego typu sklepach. Efekt globalizacji. Na półkach w większości te same produkty, czysto, sterylnie; tylko ludzie trochę inaczej ubrani, kobiety przeważnie w chustach.
W hoteliku (Le Riad Les Chtis d'Agadir) szybko się rozpakowujemy. Didier i Caroline, francuscy właściciele hoteliku wypytują nas o plany na wieczór. Mówimy im, że najpierw chcemy jechać do Kazby na wzgórze, żeby obejrzeć zachód słońca, a potem na kolację na targ rybny. Polecają nam tam swojego znajomego na stoisku 27.

Wzgórze kasby
Kazba to jedyny zabytek w Agadirze, najmniej ucierpiała podczas trzęsienia ziemi w 1960 roku, teraz to dobrze zachowane ruiny dawnej twierdzy. Zniszczone zostało wtedy całe miasto oraz okoliczne miejscowości, zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Agadir został odbudowany od podstaw, pomagali włoscy architekci. Pas przy plażach to duże hotele, restauracje i szeroki deptak. Na południu od hoteli, w pasie nadmorskim znajduje się rezydencja królewska.
Wzgórze z kazbą, znajduje się na północ od centrum miasta, widać je z każdego hotelu, z każdego miejsca na plaży, na jej zboczu jest olbrzymi napis w języku arabskim, po zachodzie słońca podświetlany. Serpentynami wjeżdżamy na górę. Widok jest wspaniały, widać całą zatokę, port, plaże, wszystkie hotele. Ulice świecą światłami samochodów. Szkoda, że tutaj tak szybko zachodzi słońce.

Mury Kasby
Agadir z kasby tuż po zachodzie słońca 
Nagle uświadamiamy sobie, że dziś nie wiele jedliśmy, tylko kanapki zabrane z Polski. Zjeżdżamy więc na dół do portu. Z trudem znajdujemy targ rybny, wieczorem targ nie funkcjonuje. Są za to „restauracje” rybne, a właściwie stragany gdzie właściciele szybko sami przygotowują ryby. Zamawiamy najtańsze danie: mieszane grillowane ryby. Porcje są ogromne, najwięcej dostajemy krewetek, sardynek, są też inne ryby, których nazw nie znamy. Wszystko jest pyszne. Odmawiamy tylko sałatek w obawie przed zatruciem.

Czekamy na obiad
Nagle przychodzi zmęczenie podróżą, emocjami, zmianą miejsca, nie mamy już ochoty na spacer po Agadirze, jedziemy więc spać do naszego riadu. Przed spaniem jeszcze obowiązkowy kieliszek bielskiej śliwowicy.



Nasza dzisiejsza trasa po Agadirze
W naszym riadzie