Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FEZ. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FEZ. Pokaż wszystkie posty

sobota, 4 maja 2013

Maroko Dzień 12. Fez dzień drugi

Dziś wędrówkę po Fezie rozpoczynamy od węzła szlaków koło parku Jardin Jnane Sbil.

Jardin Jnane Sbil rano


Dziś rano w pełnym słońcu park wygląda zupełnie inaczej, rano prawie nie ma ludzi. Przechodzimy przez te tereny w parku, w których wczoraj nie byliśmy.
Jardin Jnane Sbil rano


Na początek wybieramy zielony szlak prowadzący obok feskich ogrodów i pałaców. Zaraz za parkiem znajduje się pałac Batha, znajduje się w nim teraz muzeum marokańskiego rzemiosła. Ten pałac to dwa pawilony między którymi znajduje się wspaniały ogród. Można tu zobaczyć jak wykonuje się wspaniałe marokańskie mozaiki oraz sztukaterię.



Pałac Batha
Idąc dalej przechodzimy obok dawnego pałacu Glawich. Zachęceni przez strażników wchodzimy do środka. Byłby to wspaniały pałac gdyby nie był zrujnowany. 
Ród Glawich był potężnym berberyjskim rodem, pod koniec protektoratu kolaborował z Francuzami, aby obalić panującego wtedy sułtana Mohameda V i objąć tron sułtański. Intryga się jednak nie udała. Mohamed V wrócił z wygnania. Francuzi wycofali się z Maroka, a ród Glawich został pozbawiony wszystkich majątków. Ich posiadłości zostały skazane na zapomnienie.
Pałac ten od 1956 r nie jest remontowany, dachy i sufity w niektórych miejscach są zawalone. Zachwyca wielkością, zdobieniami, a z tarasów wspaniałym widokiem na stary Fez. Po pałacu oprowadzają nas dwaj strażnicy, za oprowadzenie inkasują po 20 dirchamów. Pałac można by chyba jeszcze uratować, mógłby tu być np. wspaniały hotel. Żaden z posiadanych przez nas książkowych przewodników nic nie wspominał o tym pałacu, zwiedzanie tego miejsca było więc niespodzianką.

Zapomniany i zaniedbany pałac
Widok z pałacu na Fez


Pełni wrażeń idziemy do herbaciarni na zieloną herbatę. Spotykamy tu dwie Polki, które podróżują po Maroku. Mieszkają i pracują od kilkunastu lat w Belgi, a wszystkie urlopy spędzają na zagranicznych podróżach. Dzielimy się wrażeniami i doświadczeniami.

Korzystając ze znakowanych szlaków zupełnie bezpiecznie, nie bojąc się zabłądzić chodzimy uliczkami Fezu. Teraz przez chwilę nie zwiedzamy, chłoniemy atmosferą tego miasta, jakby nie z tego świata. Przyglądamy się mieszkańcom i ich ciężkiej pracy, kobietom robiącym na straganach codzienne zakupy, osiołkom które transportują ciężkie ładunki (jeden na swoim grzbiecie niósł kilka dużych butli gazowych). Oglądamy najprzeróżniejsze warsztaty, które są tu otwarte na uliczki. Można zobaczyć kowali wykonujących ozdoby z żelaza, rzemieślników tworzących blaszane garnki i naczynia, stolarzy robiących artystyczne intarsjowane meble, znajdujemy nawet jednoosobowy warsztat wykonujący ozdoby i grzebienie z kości i rogów.
"Wybuchowy" osiołek z butlami gazowymi
Na uliczkach Fezu

Transport na uliczkach Fezu


W końcu trafiamy do najciekawszego, z turystycznego punktu widzenia „zakładu pracy” garbarni Chouwara. Zobaczyć ją można, za niewielką opłatą, z dachu okolicznych sklepików. Skóry tu się obrabia sposobami, które nie zmieniły się od setek lat. W dużych glinianych misach w różnych roztworach moczą się skóry zwierząt. Po mechaniczny oczyszczeniu skóry moczy się w roztworze z odchodów gołębi (w Fezie działa sprawnie skup tych odchodów) lub w krowim moczu. Potem skóry się płucze i farbuje. Pracę tę wykonują mężczyźni, którzy często brodzą po kolana w misach z różnymi roztworami. Panuje tu straszny smród, mamy szczęście dziś wiatr wieje z dobrej strony, nie musimy przy nosie trzymać liści mięty, gorzej mają ci turyści z dachów naprzeciw.


W garbarni Chouwara 
Dalej chodzimy uliczkami miasta, teraz nie trzymamy się nawet znakowanych szlaków. Wiemy, że prędzej czy później na nie trafimy. Chodzimy po głównych uliczkach, przy których są sklepiki, bazary i stragany, gdzie jest dużo ludzi. Turystów i wycieczek tu nie widzimy. Obiad jemy w niewielkiej restauracyjce wyglądającej jak kiedyś nasz bar mleczny, stołują się tu wyłącznie miejscowi. Na jednym z bazarów kupujemy porcję gotowanych ślimaków, które obok można było kupić żywe. Nic specjalnego, bez wyraźnego smaku. Ze skorupek ślimaka wyjmuje się je wykałaczką. Smaczny jest natomiast brązowy rosołek.

Tu sprzedają żywe ślimaki
A tutaj ugotowane i smakowane przez nas
Do riadu wracamy już po zmroku.

Fez to wyjątkowe miasto, nie zmieniło się od setek lat. Jest brudne, odrapane, zaśmiecone. Nic tylko z niego uciekać. W tym mieście dziś na 350 hektarach mieszka 250.000 ludzi. Faktem jest, że mieszkańcami starego Fezu są najbiedniejsi ludzie, bogatsi przenieśli się do nowego Fezu. Dzięki temu, że stary Fez to obiekt UNESCO przyjeżdżają tu turyści. Stare domy przerabiane są na stylowe riady, remontuje się też niektóre zabytki. Do Fezu wraca życie, ale cz to uratuje to jedyne miasto przed zniszczeniem? Przez to, że żyją, mieszkają i pracują tu ludzie Fez jest autentyczny. Dla nas te dwa dni spędzone w Fezie to taka trochę podróż w czasie, to magiczne miasto, każdy kto jedzie do Maroka chociaż na jeden dzień powinien tu przyjechać, ale nie każdemu będzie się tu podobało.


piątek, 3 maja 2013

Maroko Dzień 11. Fez

Dzień jak zawsze zaczynamy od śniadania.

Nasze śniadanie


Rano po śniadaniu idziemy zwiedzać. Bardzo blisko naszego riadu jest Medresa Abou Inana. Wczoraj kilka razy przechodziliśmy obok niej i nie zauważyliśmy jej, bo wieczorem była zamknięta. Ponieważ uliczki są bardzo wąskie, a fronty wszystkich domów bądź obłożone straganami, bądź odrapane można nie zauważyć ważnego zabytku. Później zauważyliśmy, że przy wejściach stoją turystyczne tablice informacyjne, trzeba więc ich wypatrywać, a nie oczyma błądzić po straganach. Zwiedzamy kolejno tę medresę oraz później trochę starszą Medresę Attarine.
W medresie Abou Inana
Tak pomaga się ludziom starszym
W medresie Abou Inana zwróciliśmy uwagę jak każdy tu pomaga tu ludziom starszym, niedołężnym, żeby tak u nas też tak było.... Obie medresy są bardzo podobne do siebie pod względem architektonicznym, są też podobne do medresy w Marrakeszu, budowę której wzorowano na tych z Fezu.
Feskie medresy w XI i XII w. były najlepszymi uczelniami w ówczesnym świecie, potajemnie przyjeżdżali tu studiować chrześcijanie, wśród nich podobno byli przyszli papieże.

Jeszce raz medresa  Abou Inana
Medresa Attarine tu i poniżej


Po wyjściu z medresy Attarine szukamy wielkiego meczetu Al-Karawijjin i gdyby nie był to piątek, kiedy ludzie chodzą do meczetów modlić się, to moglibyśmy go nie zauważyć. Tak przez otwarte bramy meczetu robimy zdjęcia.

Meczet - zdjęcie przez bramę
Do czasów wybudowania meczetu w Casablance był to największy meczet Maroka, może pomieścić jednorazowo 20.000 wiernych. Meczet ten został założony w 859 r. Był systematycznie rozbudowywany aż do XIV w. Okolica meczetu to dużo suków, niektóre są zadaszone. Na jednym z placyków rosną dwa olbrzymie platany, jest to ewenement, nie ma tu drzew, czy skwerów, jedyne rośliny to te w doniczkach lub skrzynkach na oknach, a te rzadko wychodzą na ulice, przeważnie na dziedzińce.

Wielki meczet w Fezie z tarasu na dachu kawiarni
Za meczetem widzimy reklamę kawiarni „Mama Afryka”, która chwali się, że z dachu widać meczet. Idziemy na górę i rzeczywiście z dachu widać zielone dachówki meczetu. Zielony, to kolor proroka, prawie wszystkie meczety i medresy Maroka mają zielone dachy, ale na północy widzieliśmy też takie z niebieskimi dachówkami. Kawiarnię prowadzą Etiopczycy i serwują kawę zaparzoną po turecku wraz z kwiatami pomarańczy. 
Po wyjściu z kawiarni przechodzimy obok mauzoleum Idrisa II (Moulay Idriss II), znowu pewnie nie zauważylibyśmy go, ale dziś jest piątek i przez otwarte drzwi mogliśmy zaglądnąć do środka, przez otwarte drzwi widzimy tylko część bogato zdobionego wnętrza.

Wejście do mauzoleum Idrisa II
Niedaleko znajduje się funduk Nejjarine. Funduk do dawny „hotel” dla kupców z bogatych karawan. Teraz w funduku znajduje się muzeum drzewa i wyrobów z drewna. Największe wrażenie robi arkadowy dziedziniec.

Dziedziniec funduku Nejjarine




Funduk Nejjarine
Spotykamy Polkę mieszkającą tutaj, oprowadzała znajomych z Francji. Szkoda, że nie możemy, mimo wzajemnej ochoty dłużej porozmawiać, niestety nie wymieniliśmy też adresów internetowych.
Potem daliśmy się naganiaczom wciągnąć do restauracji. Restauracja taka z wyższej półki, w środku jak pałac. Zamówiliśmy taijne, oczekując na danie zwiedzaliśmy wnętrza, które nie ustępowały oglądanym w Marrakeszu pałacom, były ładniejsze bo było tu życie, a nie eksponaty. Dwa stoliki obok naszego siedziała para z małym dzieckiem, ona przyszła ubrana mocno ortodoksyjnie na czarno, miała tylko szparki na oczach. Ciekawe było jak będzie jadła w naszej obecności, bądź co bądź niewiernych. Jak przynieśli danie to podniosła tylko z twarzy zasłonkę, była młodą i atrakcyjną kobietą. Drugiego dnia spotkaliśmy ich na ulicy, nawet się nam ukłonili. Jedzenie było ładnie podane z dziewięcioma przystawkami. Jak na tak elegancką restaurację zapłaciliśmy nawet nie tak drogo ok. 25 euro. Nie musimy dodawać, że był to nasz najdroższy obiad w Maroku, ale raz można tak poszaleć.



W restauracji
Powoli kierujemy się do bramy Bab Bou Jeloud, która dla nas jest centrum miasta. Jest tu też najwięcej turystów zachodnich, boją się zapuszczać w głąb starego miasta, boją się zgubić. Jest tu dużo typowo turystycznych restauracyjek, podobnych do tych widzianych w starym Stambule.

Sklepiki z feskim rękodziełem


Przechodzimy przez bramę i za placem, na którym parkujemy nasz samochód wchodzimy do wspaniałego parku Jardin Jnane Sbil. Jest to najładniejszy z oglądanych parków i ogrodów. Jest piątek późne popołudnie, dla Marokańczyków dzień wolny. Wiele ludzi spaceruje. Siadamy na wolnej ławce przypatrujemy się ludziom i wstyd się przyznać ale niektórym trochę z ukrycia robimy zdjęcia. Park jest pilnowany i przed zmrokiem zamykany, musimy wyjść i my. Zadajemy sobie pytanie dlaczego parki w Maroku są takie ładne i tak zadbane? Park to dla muzułmanów symbol raju na ziemi, a w raju nie może być brudno dlatego to prawie miejsce święte, a o te się dba.
W parku
Matka z córką spacerujące w parku
W parku
Park znajduje się za murem i jest na noc zamykany
Obok parku znajdujemy turystyczną tablicę informacyjną. Przez Fez wyznakowano kilka szlaków turystycznych, Oznakowanie jest na tabliczkach o różnych kolorach. Są to szlaki tematyczne jeden szlak prowadzi obok pałaców, inny obok meczetów, parków itd. z kierunkiem na najbliższy obiekt. Szlaki te krzyżują się w wielu miejscach, można więc chodzić różnymi wariantami, nie gubiąc się. Robimy mapie szlaków zdjęcie, aby jutro wiedzieć jak i gdzie iść. Tabliczki te widzieliśmy wcześniej, ale myśleliśmy, że są to drogowskazy korzystaliśmy z nich, nie wiedzieliśmy dlaczego mają różne kolory.
Teraz idziemy przez drugą część starego miasta Fes el-Jdid do melahu tj. dzielnicy żydowskiej (mellah po arabsku znaczy sól, nazwa nawiązuje do solenia i suszenia głów ściętych buntowników, przed przybiciem ich do bram miasta. Trudnili się tym tradycyjnie Żydzi).
Na uliczkach pełno straganów i pełno kupujących, czasami trudno się przecisnąć. W dzielnicy żydowskiej oglądamy starą synagogę.
Obok dzielnicy żydowskiej znajdują się tereny pałacu królewskiego.




Brama pałacu królewskiego
Ochrona pałacu zauważyła, że robimy zdjęcia i jedno nam skasowali. W Maroku często obok terenów pałacowych znajdowały się dzielnice żydowskie, po prostu Żydzi będąc zależnymi od sułtana, byli też bardziej lojalni. Wchodzimy na duży plac, znajduje się też tu wejście do pałacu ładna mosiężna, wyglądająca jak złota, brama. Tereny kompleksu pałacowego to ponad 40 hektarów. Ochrona teraz nie protestuje jak robimy zdjęcia.
Późno, po ciemku wracamy do naszego riadu. Obsługa zaraz podaje nam gorącą ulubioną herbatę miętową.

Nasz riad

czwartek, 2 maja 2013

Maroko Dzień 10. Droga do Fezu

Dziś będziemy przejeżdżać przez góry Atlasu Średniego do miasta Fez, wg poniższej mapki:




Wspinamy się na przełęcz Col du Zad (ponad 2100m), zaczynają się tu lasy cedrowe. Za przełęczą po prawej stronie drogi znajduje się jezioro Sidi Ali, nazwane imieniem berberyjskiego świętego. Brzegi jeziora są bagniste, widzimy wiele ptaków w tym bociany. Na brzegu jeziora zatrzymujemy się tu na krótki odpoczynek, jest pusto.

 Jezioro Sidi Ali


Dalej na południe znajdują się zwarte kompleksy lasów cedrowych. Największe skupiska leśne cedrów na świecie są właśnie tutaj. Cedr rośnie wolno, został wytrzebiony na potrzeby budowy statków i budownictwa. Niestety cedrów stale ubywa. Z głównej drogi skręcamy w prawo i terenową drogą po kilku kilometrach dojeżdżamy do podobno największego cedru na świecie Cedre Gouraud.
Wjeżdżamy do lasu cedrowego


Cedre Gouraud
Magoty, których było tu pełno
Tutaj zaskoczenie, na niewielkiej polance stoi olbrzymi, ale suchy cedr (tego, że jest suchy nie wiedzieliśmy). Podobno miał 800 lat. Wokół piękne okazy nieco mniejszych drzew. Parkujemy, jest to miejsce turystyczne, a więc są tu budy i stragany, na szczęście jeszcze nieczynne. Jesteśmy tu przed sezonem turystycznym, ale są też osiołki i wielbłądy, przy których można sobie zrobić zdjęcia. Wokół pełno małp, są to magoty z rodziny makakowatych. Ten las cedrowy jest ich naturalnym siedliskiem. Nie muszą tu zdobywać pożywienia, ale turyści chętnie je dokarmiają.
Dalej jedziemy i zatrzymujemy się w miejscowości Ifrane. Miejscowość ta znajdująca się na wysokości 1650 – 1700 m i jest centrum narciarstwa w Maroku. Przypomina trochę naszą Krynicę lub górskie miejscowości francuskie. Niewysokie domy toną w zieleni. Znajduje się tu elitarny marokański uniwersytet, jest więc dużo młodzieży. Jest bardzo zimno, termometr pokazuje 9º C. Na ulicy spotykamy konny patrol żołnierzy. Także w tu w Ifrane znajduje się pałac królewski. W wielu miastach Maroka widzieliśmy pilnie strzeżone siedziby władcy.
Ifrane jest najzimniejszym miastem nie tylko Maroka, ale i całej Afryki, zanotowano tu najniższą w Afryce temperaturę -24º C, (najbardziej gorącą miejscowością w Afryce jest malijskie miasto Kayes).

Lew -  symbol Ifrane




















                                                      Konny patrol żandarmerii


Z Ifrane już tylko godzina jazdy i jesteśmy w Fezie.
Fez jest najstarszym miastem Maroka. Mimo, że teraz nie jest stolicą, Marokańczycy uważają za duchową stolicę. Fez został założony w 789 r. przez pierwszego sułtana Maroka – Idrisa I, lub jak podają inne źródła w 808 r. przez Idrisa II, syna Idrisa I. Na pewno od 808 r. tu była siedziba władcy.
Ale na początek wjeżdżamy do założonego przez Francuzów Nowego Fezu, dużej nowoczesnej dzielnicy, osią której jest piękna, wysadzana palmami aleja.

Główna aleja w nowym Fezie
Wjazd do pałacu królewskiego w Fezie


Po zwiedzeniu Nowego Fezu kilka razy przejeżdżamy przez mury starego miasta by wjechać na plac przy Bou Jeloud znajdujący się tuż przy słynnej niebieskiej bramie o tej samej nazwie. Na placu parkujemy nasze auto na trzy noce. W przeciwieństwie do Marrakeszu parking jest duży i przestronny i nie do końca zapełniony. Mamy stąd stosunkowo niedaleko do naszego riadu, który znajduje się już w medynie za murami.

Stary Fez jest jest dużym miastem o powierzchni 350 ha. Na tym stosunkowo niewielkim obszarze (dwa razy większym od starego miasta w Krakowie mieszka i pracuje ponad 250.000 ludzi). Fez nie zmienił się od XIII, XIV wieku, jest tu plątanina wąskich uliczek, których jest podobno ok. 8000. Najszersza uliczka ma od 3 do 4 metrów szerokości, niektóre są tak wąskie, że dwie osoby mają problem z wyminięciem się, inne są jak tunele, gdyż domy po obu stronach połączyły się. Żadna uliczka nie jest prosta, niektóre są ślepe, nie krzyżują się pod kątem prostym. Oczywiście nie działa tu żaden transport kołowy. Nie można tu jeździć motorynkami jak w medynie w Marrakeszu. Transport towarowy to osiołki. Orientacja dla przyjezdnych jest bardzo trudna.

Zanim zdążyliśmy wysiąść z auta i zapłacić za parking pojawił się chętny do zaprowadzenia nas do dowolnego miejsca za drobną opłatą 20 euro. Oczywiście stanowczo odmawiamy. Wiemy, że mamy przejść przez bramę, a następnie drugą uliczką w lewo, a potem w prawo. Oczywiście od razu po wejściu w medynę gubimy się, uliczek jest znacznie więcej niż na mapach googlowskich. 

Brama Bou Jeloud - symbol starego Fezu

Okolice bramy Bou Jeloud to lokalne centrum handlowe, tu zaczyna się główna ulica. Jest w tym rejonie wiele straganów i sklepików. Pytamy się miejscowych i chłopiec za 2 euro doprowadza nas do riadu. Riad jest malutki ma tylko 5 pokoików urządzonych w typowy marokański sposób. W środku wielopiętrowy hol, na każdym poziomie jeden lub dwa pokoiki z okienkami wychodzącymi na hol, który doświetlany jest oszklonym sufitem (kiedyś go nie było). Wszystko pięknie wykończone z mozaikami na podłogach i ścianach. Sufity drewniane, rzeźbione w drewnie cedrowym. O dowolnej porze mogliśmy się napić herbaty miętowej.

Nasz riad w Fezie

Mimo, że jest już późno postanawiamy pójść na spacer uliczkami starego Fezu. Chodzimy bez konkretnego planu uliczkami, które są jednym wielkim targowiskiem. Oglądamy stragany, stoiska. Specyficzne są stragany z mięsem, gdzie całe tusze baranów wiszą na hakach, a drób jest w klatkach i jest zabijany w razie potrzeby, czasami klienci kupują żywy. Dobrze, że nie mają tu Sanepidu. W międzyczasie zrobiła się noc, szybko się zgubiliśmy nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Przezornie zabraliśmy naszą nawigację, będąc na dachu riadu ustaliliśmy pozycję naszego hotelu. Niestety nawigacje w wąskich i wysokich uliczkach nie działają. W pewnym momencie zobaczyliśmy strzałkę „Bab Bou Jeloud”, zupełnie w przeciwną stronę niż myśleliśmy. Po dojściu do bramy bez problemu dotarliśmy do riadu.