Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KANCHANABURI. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KANCHANABURI. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 stycznia 2020

Tajlandia - Park Narodowy Erawan

Na jeden dzień naszej wyprawy do Tajlandii, w jej części zachodniej zaplanowaliśmy wycieczkę  z miasteczka Kanchanaburii do Parku Narodowego Erawan ( nasz post: Jedziemy do Azji Południowo-Wschodniej: Tajlandii, Laosu i Kambodży ).


Park Narodowy Erawan to 550 km² chronionej przyrody ( dla porównania Tatrzański Park Narodowy w Polsce jest ponad dwukrotnie mniejszy – 212 km² ). Chronione są tu przede wszystkim lasy ze swoją roślinnością i żyjące tam zwierzęta. Nazwa parku Erawan pochodzi od trójgłowego słonia, który w mitologii Tajów ( wzorowanej na hinduskiej ) był wierzchowcem boga Indry. 

Park zlokalizowany jest na wapiennych wzgórzach o wysokości od 165 do 996 metrów n.p.m. Niewielka rzeka Om Tala opada tutaj na odcinku ok. 1,5 do 2,0 km wieloma kaskadami tworząc malownicze turkusowe baseny. Większych kaskad jest tu siedem. Jest to największa atrakcja tego parku. Tu kierowany jest cały ruch turystyczny. W parku dla ruchu turystycznego udostępnione są jeszcze cztery jaskinie. Reszta parku jest zamknięta dla turystów, ale można zamówić indywidualne wycieczki z przewodnikiem.
Do parku można dojechać samochodem, wykupując wycieczkę w biurze turystycznym lub rejsowym autobusem z Kanchanaburi. Należy tu przyjechać wcześniej. Unika się wtedy dużego tłoku, wcześniej upał jest nieco mniejszy. Pierwszy autobus z Kanchanaburi do Erawan odjeżdża z dworca autobusowego o godzinie 8:00. Podajemy link do strony internetowej dworca autobusowego  (uwaga: bilet w jedną stronę kosztował nas nie 45, jak jest na stronie podanej wyżej, lecz 50 batów ).


Mapka dojazdu z Kanchanaburi do Parku Narodowego Erawan

Autobus odjeżdża z pierwszego stanowiska, bilety sprzedaje konduktorka w autobusie. Jest to zwykły autobus bez klimatyzacji, z naturalnym przewiewem z otwartych okien. Autobus jedzie około 1,5 godziny. Po wjechaniu do parku narodowego do autobusu wsiada pracownik parku i kasuje od turystów bilety za wstęp do parku. Bilety nie są tanie, płacimy po 300 batów, a Tajlandczycy płacą 100 batów ( okazuje się, że wstęp do Tatrzańskiego Parku Narodowego w Polsce w porównaniu z PN Erawan nie jest drogi ). 
Niestety w naszym hoteliku w Kanchanaburi nie mamy śniadań. Wszystkie okoliczne knajpki przed 7:00 są zamknięte. Na dworcu autobusowym kupujemy ciastko i zaskakująco dobrą kawę. 


Park Narodowy Erawan - wejście




Autobus ma końcowy przystanek na głównym parkingu parku, tuż przy biurze informacji turystycznej. Po przyjeździe do parku bez problemu można zjeść śniadanie, na obrzeżach parkingu jest wiele knajpek.
Turyści przyjeżdżają do Erawan, aby samemu zobaczyć turkusową wodę. Niektórzy po to, aby popływać tu z rybami, które są zupełnie spore i nie uciekają przed człowiekiem.

Ścieżka turystyczna jest dobrze oznakowana. Droga podzielona jest na siedem etapów. Odcinki między wodospadami to jeden etap. Wodospady mają swoje tajskie nazwy, ale dla nas nawet pisane po łacinie nic nie znaczą. Nam lepiej operować cyframi.
Cała trasa to niecałe dwa kilometry od parkingu do wodospadu siódmego oraz nieco ponad 200 metrów różnicy poziomów. Dane z naszej mapy "Maps.me", którą mamy zainstalowaną w naszych telefonach. Aplikację tę polecamy każdemu, bez niej zgubilibyśmy się w miastach Tajlandii. 
Park Narodowy Erawan - początek szlaku,
jako asfaltowa płaska droga na tle wysokich bambusów
Od parkingu droga jest szeroka, asfaltowa, prawie płaska wśród bogatej roślinności. Do pierwszego wodospadu można by nawet teoretycznie  dojechać samochodem.
 
Park Narodowy Erawan - drugi wodospad z jaskinią

Park Narodowy Erawan - ryby pod
 wodospadem

Główną atrakcją tego pierwszego wodospadu jest gładka wapienna rzeźba skał utworzona przez wodę oraz duża liczba pływających  tu ryb.

Do drugiego wodospadu droga też jest wygodna, ale już lekko się wznosi, w niektórych miejscach są wygodne schodki. Przy drugim wodospadzie jest dość spory naturalny turkusowy basen. Pod kaskadą znajduje się niewielka jaskinia. Wiele osób tu zostaje popływać i nie idzie już dalej. Znajdują się tu jedyne na całej trasie toalety. 
Park Narodowy Erawan - szlak idzie przez drewniany most





Jeżeli chcemy iść dalej to trzeba zapłacić tu kaucję za każdą wnoszoną butelkę plastikową, kaucja zwracana jest przy powrocie po okazaniu butelki. 

Teoretycznie dalej nie można też wnosić jedzenia, ale nam, jak również innym turystom, nikt dokładnie nie kontrolował bagażu. W parku nie ma koszy na śmieci. 

Park Narodowy Erawan - trzeci wodospad







Przy trzecim wodospadzie też można popływać. Od tego miejsca droga staje się już bardziej stroma, ale dalej jest wygodna. 


Park Narodowy Erawan - miejsce odpoczynku i punkt widokowy
















Z wielu miejsc można podziwiać widoki na suche lasy na sąsiednich wzgórzach. Niektóre drzewa w porze suchej zrzucają liście, jak spadnie deszcz to wszystko się zazieleni. Niestety są duże zamglenia i widoki nie są rozległe. 

Park Narodowy Erawan - czwarty wodospad

Do czwartego wodospadu droga jest wygodna i utwardzona. Można tutaj w zasadzie dojść nawet w klapkach. Powyżej tego wodospadu rozpoczyna się już ścieżka z ubitej ziemi, spotyka się wiele wystających korzeni. Idąc trzeba uważać. W porze suchej nie sprawiała nam trudności, nawet nie ma tu kurzu. Naszym zdaniem dalej jest tu bardzo łatwo. Ale w porze deszczowej morze być błoto. 


Park Narodowy Erawan - dziko żyjące małpy, makaki
Przy ścieżce spotyka się dziko żyjące małpy. Są to makaki, których tu na terenie parku głównym pożywieniem powinny być kraby żyjące w rzece. Ten gatunek nazywa się: Makak jedzący kraby (Macaca fascicularis). Makaki wiedzą, że łatwiej można pozyskać pożywienie od turystów, sprawdzają więc każdy wyrzucony przez turystów przedmiot.


Park Narodowy Erawan - kolejny wodospad
Okolice piątego i szóstego wodospadu chyba są najładniejsze, urzekają małe turkusowe i szmaragdowe baseny z wodą. Jest tu już mniej ludzi.

Park Narodowy Erawan - następny wodospad





























W Parku Narodowym Erawan 






Trochę trudniejsza droga jest powyżej szóstego wodospadu. W porze deszczowej prawdopodobnie cała ścieżka jest w wodzie. Przejście utrudniają tu powalone drzewa, liczne kałuże i odnogi strumienia. W zasadzie między szóstym, a siódmym wodospadem nie ma ustalonej ścieżki. Odcinek ten nie jest bardzo stromy.

W Parku Narodowym Erawan 








Ukoronowaniem naszej wędrówki po parku było dojście do ostatniego, siódmego poziomu (oczywiście najwyższego) z siódmym wodospadem



Park Narodowy Erawan - siódmy, najwyższy wodospad. 
Teraz w porze suchej widać tylko jego dolną część


Park Narodowy Erawan - tablica informacyjna VII poziomu ( w tłumaczeniu na język polski: " Jesteś zdobywcą")

W parku żyje wiele gatunków zwierząt. My widzieliśmy w okolicach piątego wodospadu tylko makaki, które z drzew obserwowały nas turystów. W basenach pływa sporo ryb. 
Podobno na terenie parku występuje ponad 120 gatunków ptakówŻyją tu dziki, jelenie, jeden z gatunków jeleni to tzw. szczekający jeleń.
Bardzo rzadko turyści spotykają tu węże czy żmije. Dzikie zwierzęta stronią od ludzi. Podobno w parku Erawan można spotkać nawet dziko żyjącego słonia, a także tygrysa. Wszystkie zwierzęta występujące w parku można obejrzeć i przeczytać o nich na stronie internetowej parku ( należy kliknąć w łacińską nazwę zwierzęcia ).

Tajlandia, jak wiele państw na świecie, przez długie lata prowadziła rabunkową gospodarkę niszcząc przyrodę. Jeszcze na początku XX wieku ponad 50% powierzchni Tajlandii pokrywały lasy. Niekontrolowany wyrąb lasów po drugiej wojnie światowej oraz rozwój rolnictwa spowodował olbrzymie wylesienie. Teraz zaledwie 30% powierzchni kraju to lasy. Pod koniec XX wieku władze postawiły na ochronę przyrody. W Tajlandii jest obecnie 127 parków narodowych w tym 22 parki morskie. Zamiast wycinać lasy tekowe zakłada się plantacje tego drzewa. Link do strony parków narodowych
Działania państwa zahamowały degradację przyrody. Tym niemniej na prowincji działają gangi wycinające w lasach bardziej poszukiwane drzewa. Problemem jest tu też stosunkowo niska edukacja ekologiczna społeczeństwa. Powszechnym jest tu pod koniec pory suchej palenie na polach pozostałości po zbiorach. Powoduje to liczne pożary lasów.

W Parku Narodowym Erawan 




Park Narodowy Erawan został założony w 1975 roku jako 12. park narodowy w Tajlandii. Jest jednym z najczęściej odwiedzanych parków narodowych tego państwa. 



Wycieczka do parku Erawan była dla nas przyjemnym dniem wypoczynku. Spacer wzdłuż wodospadów nie był ani długi, ani trudny. Szliśmy bardzo wolno, co chwilę zatrzymywaliśmy się. Upał tu nam specjalnie nie dokuczał. Droga pomiędzy wodospadami prawie cały czas jest w cieniu, bądź w półcieniu. 

W Parku Narodowym Erawan


Jak na nasz gust było niestety za dużo turystów. Trudno było znaleźć miejsce odosobnienia. Gdyby nie ta ilość osób, to można by się poczuć jak w rajskim parku.












Byliśmy tu od 9:30 do 15:00. Ostatni autobus do Kanchanaburi odjeżdża co prawda o 16:00, ale baliśmy się, że będzie w nim duży tłok, dlatego przyszliśmy na przedostatni. 


W Parku Narodowym Erawan














Zaobserwowaliśmy, że większość ludzi przyjeżdża do parku w zorganizowanych grupach wycieczkowych. Autobusów na parkingu było kilkanaście.

wtorek, 14 stycznia 2020

Tajlandia - Śladami II Wojny Światowej: Kolej Birmańska i Most na rzece Kwai

Dzisiaj zaczyna się tak naprawdę nasza podróż po Azji Południowo–Wschodniej. Wyjeżdżamy pociągiem do miejscowości Nam Tok na północny-zachód od Bangkoku (nasz post: Tajlandia - Bangkok, najczęściej odwiedzane miasto na świecie ).
Nasz pociąg odjeżdża o godzinie 7:50 ze stacji kolejowej Bangkok Thon Buri, z której odchodzą dwa razy dziennie pociągi w tym kierunku przez Kanchanaburi, drugi o godzinie 13:55Znajduje się ona na drugim (prawym) brzegu rzeki Menam. Na dworcu musimy być 20 minut wcześniej. Poprosiliśmy obsługę naszego hoteliku o zamówienie na godzinę 7:00 taksówki oraz o wcześniejsze przygotowanie dla nas śniadania.

Nasz bilet kolejowy



Przyjechaliśmy nieco wcześniej, kasa znajdowała się na peronie, z którego odjeżdża pociąg. Za bilety płaciliśmy po 100 batów, a co ciekawe to mieszkańcy Tajlandii podróżują tym pociągiem za darmo.


Na peronie dworca w Thon Buri

Tak wyglądał nasz wagon


Z Bangkoku do Nam Tok pociągiem jest 210 km, pociąg jedzie prawie 5 godzin. Jest to miejscowy zwykły pociąg, który zatrzymuje się prawie na wszystkich stacyjkach. Trochę szybciej mogliśmy pokonać tę trasę autobusem. Nie mogliśmy sobie jednak odmówić przyjemności podróżowania słynną linią kolejową, o tak tragicznej historii. Będziemy jechać tak zwaną Koleją Birmańską nazywaną też Koleją Śmierci.


Wagony pociągu są prosto urządzone, takie były jeszcze niedawno u nas. Pierwszy odcinek do Kanchanaburi nie jest zbyt ciekawy krajobrazowo. Początek to aglomeracja Bangkoku, a później równina rolnicza.

Nasza trasa z Bangkoku do Nam Tok (jest to trasa drogowa, mapy Google nie pokazują połączeń kolejowych):




Kolej Birmańska została wybudowana w czasach II Wojny Światowej przez alianckich jeńców wojennych (POW - prisoner of war) oraz azjatyckich robotników przymusowych, według projektu Japończyków i pod nadzorem japońskiego wojska. Birma w wyniku przegranej III wojny brytyjsko-birmańskiej w 1885 roku została kolonią brytyjską. W styczniu 1942 roku Japończycy pokonali tu Anglików i zajęli Birmę. Aby Birmę utrzymać potrzebowali drogi transportowej do przerzutu wojsk i zaopatrzenia. Transport drogą morską raczej nie wchodził w rachubę. Tu panowali alianci. Celem Japończyków było takie zaopatrzenie swoich wojsk w Birmie w ludzi i sprzęt, aby to umożliwiło im przetrwanie w Birmie oraz inwazję na brytyjskie wówczas Indie. Japończycy na kilka lat przed wojną zaplanowali budowę tej kolei. Pierwsze plany Kolei Birmańskiej powstały już w 1937 roku.
Tajlandia podpisała w roku 1940 z Japonią pakt o nieagresji, a później sojusz polityczny i wojskowy. Japończycy nie musieli już zdobywać Tajlandii. Budowa linii kolejowej umożliwiała połączenie Bangkoku z Rangunem, a ściślej systemu kolejowego Tajlandii z systemem kolejowym Birmy ( nie zostało to dokładnie wykonane, do planu brakło dwóch mostów przez rzeki w Birmie, tu transport zastąpiły promy ). Kolej została wybudowana w rekordowo krótkim czasie od 15 września 1942 do 25 października 1943. Była to inwestycja bardzo skomplikowana inżynieryjnie. Budowana kolej to 415 km nowych torów 600 mostów i wiaduktów ( w tym 8 długich mostów, najdłuższy przez rzekę Khwae Yai w okolicy Kanchanaburi ). Do budowy kolei Japończycy zmusili około 60 tysięcy alianckich jeńców wojennych ( głównie Anglików, Australijczyków, Holendrów, a także Amerykanów, Nowozelandczyków, Duńczyków i Kanadyjczyków ) oraz 200.000 – 280.000 azjatyckich robotników przymusowych (głównie Chińczyków, Birmańczyków i Malajów ). Szacuje się, że podczas budowy zginęła ponad jedna trzecia jeńców i połowa robotników przymusowych. Było tu także zatrudnionych 12.000 Japończyków z których zmarło około 1000. Ułożenie co drugiego, trzeciego podkładu kolejowego zostało okupione śmiercią jednego człowieka, stąd druga nazwa „Kolej Śmierci”.
Linia kolejowa była od roku 1944 systematycznie bombardowana przez aliantów. Kolej pracowała tylko 17 miesięcy, tym niemniej Japończykom udało się przewieźć do Birmy 500.000 ton materiałów i uzbrojenia.
Zaraz po wojnie Brytyjczycy, po odzyskaniu Birmy, zdemontowali birmański odcinek kolei. Tajlandzki był nieużywany i powoli niszczał. Stopniowo go jednak odbudowano i dziś linia kolejowa kończy się w Nam Tok na 130 kilometrze Kolei Birmańskiej, 210 kilometrów od Bangkoku.
Istnieje projekt reaktywowania całej linii kolejowej, ale na to nie ma teraz funduszy. Niektóre jej fragmenty zostały zalane wodą przez nowo wybudowane zbiorniki zaporowe.

Więcej o kolei birmańskiej możecie przeczytać tu.

Mała stacja kolejowa przed mostem. W Tajlandii wszędzie są portrety rodziny królewskiej. 
Tutaj król Rama X, oraz jego żona.



Na stacyjce mijamy 
luksusowy pociąg














Zabytkowa lokomotywa 






Na jednej ze stacji bardzo blisko mostu mijamy luksusowy pociąg Eastern & Oriental Ekspress”. A w pobliżu znajduje się dla kontrastu czasów zabytkowa lokomotywa. 


Wjeżdżamy na most na rzece Kwai (Khwae Yai)






Zaraz za Kanchanaburi pociąg przejeżdża słynnym z filmu mostem na rzece Khwae Yai (film:Most na rzece Kwai”), w dalszej części posta będziemy o nim pisać więcej. Na moście pociąg zwalnia, wszyscy się wychylają, żeby zrobić zdjęcia.

Sympatyczni skauci czekają na pociąg








W pociągu nie ma tłoku, ale na jednej stacyjce wsiada duża grupa tajlandzkich i międzynarodowych skautów, momentalnie robi się gwarnie i wesoło. Skauci wkrótce jednak wysiadają.

Widok z pociągu na rzekę Khwae Noi





Dalej krajobraz robi się bardziej urozmaicony. Jedziemy wzdłuż malowniczej rzeki Khwae Noi i po licznych wiaduktach. Widok wolno płynącej rzeki jest bardzo malowniczy.

Na wiadukcie przy rzece Khwae Noi , ten wiadukt też budowali jeńcy wojenni

Widok na rzekę Khwae Noi i wiadukt z pociągu po lewej stronie


Nasz hotel w Nam Tok
Z niewielkim opóźnieniem dojeżdżamy do końcowej stacyjki w Nam Tok. Tu na nas oczekuje nasz hotelowy songthaew. Mimo, że do hotelu nie jest daleko, mniej niż jeden kilometr, w cenie noclegu mamy taki miły dodatek w postaci transferu. Nasz hotelik to niewielki zestaw mniejszych i większych bungalowów położony na skraju dżungli, w niewielkiej odległości od wioski.

Wcześniej mailowo zamówiliśmy w hotelu transport na Hellfire Pass ( Przełęcz Ognia Piekielnego). Z hoteliku jest to 21 kilometrów w jedną stronę. Przez przełęcz przechodziła Kolej Birmańska.




Mapka dojazdu z naszego hotelu do Muzeum Hellfire Pass:



Hellfire Pass. Tutaj w bardzo trudnych warunkach jeńcy wojenni w czasie II wojny światowej w litej skale wyrąbywali korytarz, którym poprowadzono linię kolejową. Praca jeńców i robotników przymusowych była bardzo trudna, gdyż nie dysponowali żadnym sprzętem, mieli tylko łopaty, łomy, kilofy i siekiery. Łatwiej byłoby przebić się przez te skały krótkim tunelem, ale to opóźniłoby prace. Przecięcie skały trwało 12 tygodni w dzień i w nocy. Nocą palono ogniska, które oświetlały teren. Od tych ognisk i ciężkiej pracy, jak w piekle, powstała nazwa przełęczy. Przecięto skałę o wysokości 17 metrów i długości 110 metrów. Zginęło tu bardzo wielu jeńców (około 600), ale jeszcze więcej azjatyckich robotników. 69 jeńców zostało zatłuczonych na śmierć przez japońskich strażników. Warunki pracy były tu skrajnie trudne, pracujących dziesiątkowała nie tylko ciężka praca, ale choroby tropikalne: cholera, malaria, tyfus, czerwonka.
W 1983 roku były jeniec, Australijczyk Tom Morris, odnalazł miejsce przecięcia skały. Po czterdziestu latach od zakończenia wojny bardzo trudno było je znaleźć, wszystko pochłonęła dżungla. Tom Morris namówił rząd Australii do wydatkowania pieniędzy na uporządkowanie tego miejsca. Staraniem rządu Australii wybudowano tu niewielkie muzeum, wytyczono ścieżki i szlaki piesze. Muzeum Hellfire Pass otwarto w 1998 roku. Muzeum rocznie odwiedza około 100.000 turystów.

Więcej o muzeum można przeczytać na stronie muzeum (w języku angielskim). 

W muzeum Hellfire Pass
W muzeum Hellfire Pass
W muzeum Hellfire Pass




Przyjeżdżamy tu zbyt późno, na zwiedzanie mamy tylko dwie godziny. Zaczynamy od muzeum. Wstęp do muzeum i na tereny pamięci jest bezpłatny. W kilku salkach jest wiele zdjęć i tablic opisujących historię tego miejsca. O tej historii dużo czytaliśmy przed przyjazdem, nie zostajemy tu zbyt długo. 

Zejście z muzeum do dawnej linii kolejowej Kolei Birmańskiej













Budynek muzeum znajduje się trochę powyżej przełęczy i dawnej linii kolejowej. Prawdopodobnie tutaj znajdował się obóz jeńców. Z budynku muzeum schodzimy w dół po drewnianych pomostach i schodach. Wkrótce dochodzimy do dawnej linii kolejowej. Nie ma tu ułożonych torów, jest tylko wyrównana droga, wysypana żwirem, na niej były ułożone tory.

Tędy kiedyś prowadziła Kolej Śmierci i prowadzi do Hellfire Pass

Widok z linii kolejowej na dżunglę. Za drugim łańcuchem górskim jest już Mjanma (Birma)






Obecnie dżungla w tym miejscu nie jest zbyt gęsta, może to dlatego, że mamy porę suchą. Z drogi rozpościerają się przez dżunglę szerokie widoki. Jest gorąco i wilgotnie. Szkoda tylko, że widoczność z powodu zamgleń nie jest dobra. 











Hellfire Pass - tę skałę przecinali Jeńcy








Niedaleko znajduje się skała z przecięciem. Jest tu kilka tablic pamiątkowych. Czasami turyści składają tu kwiaty.





Tablica pamiątkowa przy dawnych torach




Idziemy jeszcze kawałek, ale wkrótce musimy wracać. Starym śladem dawnej linii kolejowej można pójść dalej około 4 kilometry. Jest to uporządkowana ścieżka znajduje się tu kilka punktów widokowych na dolinę rzeki Khwae Noi. Niestety nie mamy czasu na dłuższy spacer.
Muzeum i miejsce pamięci jest czynne od 9:00 do 16:00.

Pomnik upamiętniający wszystkich, którzy zginęli przy budowie Kolei Birmańskiej.
Hellfire Pass



Wodospad Sai Yok Noi





W drodze powrotnej nasz kierowca zawozi nas w pobliże ładnego wodospadu Sai Yok Noi. Wodospad jest ładny, wiele ludzi podchodzi do wodospadu i się tu kąpie. W pobliżu wodospadu kończą się tory kolejowe i tu eksponowana jest stara lokomotywa, ale chyba nie z czasów wojny.

Wodospad Sai Yok Noi

Kolejna pamiatkowa (zabytkowa) lokomotywa


Nam Tok, rano oczekujemy na nasze śniadanie.


Dopiero po powrocie jemy w restauracji hotelowej nasz posiłek. Tutaj w Tajlandii bardzo szybko się ściemnia. Wieczór spędzamy przed naszym bungalowem. Na szczęście prawie nie ma tu owadów. Jest bardzo przyjemnie.


Rano budzą nas odgłosy dżungli, egzotycznych ptaków i małp. Ze wsi dochodzą piania kogutów. Bardzo się nam tu podoba. Proste śniadanie serwują nam przed naszym bungalowem. Bardzo tu cicho, turystów niewielu. Powinniśmy tutaj zostać przynajmniej jeden dzień dłużej. 







Może przed autobusem uda się nam złapać stopa? Na ławce nasze bagaże.


Początkowo do Kanchanaburi mieliśmy wracać pociągiem, ale po rozmowie z obsługą hotelu dowiedzieliśmy się, że wcześniej mamy autobus. Hotel znowu przewozi nas na przystanek. Autobusem szybko dojeżdżamy do Kanchanaburi. Musimy przyznać, że przejazd pociągiem jest znacznie bardziej ciekawy krajobrazowo.



W autobusie. Kierownica jest tu po prawej stronie, ponieważ w Tajlandii jest ruch lewostronny.
Kanchanaburi, jedziemy tuk-tukiem do hotelu



Kanchanaburi to dziś średniej wielkości miasteczko z około 65000 mieszkańcami. Miasteczko to typowa "ulicówka" rozciągnięte kilka kilometrów wzdłuż głównej drogi.
Z dworca autobusowego jedziemy tuk-tukiem do naszego hoteliku.

Po zakwaterowaniu idziemy w kierunku słynnego mostu, po którym wczoraj przejeżdżaliśmy. Po drodze zatrzymujemy się w małej, klimatycznej restauracyjce tajskiej.


Ulica w Kanchanaburi

Nasz obiad w Kanchanaburi

Zamawiamy pad thai i potrawkę z duszonych warzyw oraz ulubiony sok ze świeżych owoców mango , a w międzyczasie obserwujemy naukę tajskiego gotowania. Zamówione potrawy bardzo nam smakowały.

Szefowa udziela lekcji gotowania jednemu z turystów.
Kanchanaburi - Muzeum Kolei Birmańskiej z oryginalną lokomotywą z czasów II wojny światowej



Po dobrym tajskim obiedzie kontynuujemy naszą przechadzkę po mieście. Dochodzimy do mostu, a po drodze mijamy jeszcze Muzeum Kolei Birmańskiej (Muzeum Wojenne JEATH).
Tajscy mnisi postanowili upamiętnić cierpienia budowniczych "kolei śmierci" i w 1977 roku na terenie kompleksu świątynnego Wat Chai Chumphon założyli muzeum. Nazwa JEATH powstała od pierwszych liter angielskich nazw sześciu krajów związanych z budową kolei: Japan, England, Australia/America, Thailand, Holland.




Most na rzece Kwai
Most w Kanchanaburi jest słynny z filmu „Most na rzece Kwai”. Film ten został nakręcony w 1957 roku przez reżysera Davida Leana. Film jest luźno oparty na faktach historycznych. Faktem jest, że most w tym miejscu był budowany w ramach Kolei Birmańskiej. W zasadzie były tu wybudowane przez jeńców wojennych dwa mosty obok siebie. Pierwszy drewniany, tymczasowy o długości 220 metrów, został ukończony już w lutym 1943 roku. Drugi stalowy na betonowych filarach o jedenastu przęsłach, o długości 346 metrów. Aby wybudować ten most stalowy rozebrano na Jawie (dzisiaj Indonezja) most i konstrukcję stalową, które przewieziono do Tajlandii. Przez oba mosty przeprowadzono linię kolejową. Mosty i linia kolejowa były wielokrotnie bombardowane przez lotnictwo angielskie i amerykańskie. Uszkodzenia każdorazowo były naprawiane przez jeńców. Dopiero 13 lutego 1945 roku samoloty RAF-u przeprowadziły skuteczny atak. Oba mosty zostały poważnie uszkodzone i Kolej Birmańska przestała funkcjonować. Po wojnie most drewniany został rozebrany, natomiast uszkodzony most stalowy naprawili jeńcy japońscy, zniszczone przęsła zostały przywiezione z Japonii. Przęsła o wyglądzie trapezowym są nowe, a przęsła eliptyczne są oryginalne z czasów budowy. Most ten służy do dziś.
Jako ciekawostkę należy dodać, że w czasie budowy rzeka nazywała się Mae Khlong. Popularność filmu była tak duża, że w roku 1960 zmieniono nazwę rzeki na Khwae Yai. Poniżej Kanchanaburi (a także mostu) łączą się rzeki Khwae Yai i Khwae Noi. Dopiero po połączeniu się tych rzek dalszy ich bieg nazywa się obecnie Mae Khlong.
Film odniósł niebywały sukces, otrzymał w roku 1958 siedem Oskarów. Film był mocno krytykowany zarówno przez żyjących byłych jeńców, którzy mówili że warunki życia w obozach były trudniejsze, a terror ze strony strażników był o wiele większy. Film był również krytykowany przez Japończyków, którzy twierdzili, że japońskich inżynierów przedstawiono tu jako głupich. W tym przypadku Japończycy mieli rację.
Film nie był kręcony w Tajlandii, wszystkie plenery były kręcone na Cejlonie (Sri Lanka). Rolę tytułowego mostu zagrał most na rzece Kelani niedaleko miasteczka Kitulgala. Więcej o filmie można przeczytać tu.

Każdemu jadącemu tutaj polecamy obejrzenie tego filmu, można go znaleźć na YouTubie, link do polskiej wersji poniżej:



Na moście przez rzekę Kwai (Khwae Yai)



Po torach kolejowych na moście przechodzimy na drugą stronę rzeki. Most przyciąga spore tłumy turystów. Okazuje się, że w tym tłumie są rodacy, którzy nam proponują zrobienie pamiątkowego zdjęcia. Most staje się obleganą atrakcją turystyczną. Najpewniej z powodu znanego filmu, a nie z pamięci historycznej o wydarzeniach związanych z budową tego mostu, który "rodził się" w bólach i pochłonął tysiące jeńców wziętych przez Japończyków do niewoli. 


Zaraz na drugim brzegu znajduje się bardzo kolorowa świątynia chińska o nazwie Kuang Im ChapelJest to świątynia buddyjska w stylu chińskim. Można tu zobaczyć wiele smoków, złote pieniądze, rzeźby wszystkich zwierząt związanych z chińskim Nowym Rokiem.
Kanchanaburi, fragment wystroju
 świątyni  Kuang Im Chapel

Kanchanaburi, chińska świątynia Kuang Im Chapel




Przed świątynią znajduje się duży pomnik buddyjsko-chińskiej Bogini Miłosierdzia i Współczucia. Pomnik trochę nam przypomina Matkę Boską.


Kanchanaburi, chińska (buddyjska) Bogini Miłosierdzia i Współczucia

Potem idziemy nad rzekę robimy zdjęcia mostu. Sam most dla nas nie jest niczym szczególnym, jest to zwykły kratownicowy most stalowy. Jednakże most ten jest symbolem japońskich zbrodni wojennych w czasie II wojny światowej. Mamy nadzieję, że pamięć o tych okrutnych wydarzeniach będzie przestrogą dla ludzi na przyszłość. I ta straszna zbrodnia już się więcej nie powtórzy.


Panorama słynnego mostu. Dwa przęsła trapezowe powstały po wojnie (zastąpiły wcześniejsze cztery przęsła).

Cmentarz wojenny w Kanchanaburi





Powoli wracamy do Kanchanaburi. W centrum miasteczka znajduje się cmentarz żołnierzy alianckich
Tutaj po wojnie przeniesiono dużą część grobów jeńców, które były rozrzucone wzdłuż linii kolejowej. 

Na cmentarzu tym pochowanych jest 3585 Brytyjczyków, 1896 Holendrów, 1362 Australijczyków, 12 Hindusów (byli to oficerowie brytyjskiej armii), 2 Nowozelandczyków, 2 Duńczyków oraz 8 Kanadyjczyków. Groby 133 żołnierzy Amerykańskich zostały przeniesione na wojskową nekropolię w Arlington w USA. 
Może zaskakiwać tak duża ilość jeńców holenderskich. Przed wojną Indonezja była kolonią holenderską. W wyniku działań wojennych Japończycy zajęli większą część Indonezji.

Azjatyccy robotnicy, którzy pracowali przy budowie "kolei śmierci" i których zginęło o wiele więcej niż jeńców alianckich, nie zostali w podobny sposób upamiętnieni.
Cmentarz wojenny w Kanchanaburi









Cmentarz znajduje się w miejscu dawnego bazowego obozu jenieckiego, z którego jeńcy byli dysponowani na poszczególne odcinki budowy. Cztery kilometry od tego miejsca znajduje się drugi mniejszy cmentarz żołnierzy alianckich. Podobne cmentarze znajdują się w Birmie (Mjanma).


Tutaj nie ma już takich tłumów, jak na moście mimo, że to centrum miasta. Jest cicho i spokojnie. Można w zadumie pospacerować wśród 6982 grobów jeńców wojennych. 

Kanchanaburi, kościół katolicki Beata Mundi Regina






Niedaleko cmentarza, na wprost przez ulicę znajdujemy kościół katolicki Beata Mundi Regina. Kościół został zbudowany w 1955 r. dla uczczenia żołnierzy holenderskich poległych podczas budowy Kolei Śmierci. Został wybudowany z pieniędzy przekazanych przez ówczesnego holenderskiego ambasadora w Tajlandii.
Kościół jest otwarty, korzystamy z tego i wchodzimy do środka. Jego wnętrze jest proste i skromne.

Na nocnym targu w Kanchanaburi


Spacer kończymy na nocnym targu w Kanchanaburi. Znajduje się tuż przy dworcu kolejowym. Targ jest bardzo autentyczny, prawie nie ma tu turystów. Siedząc i sącząc nasz shake z mango przypatrujemy się ludziom na targu. Nas jak zwykle zachwycają stoiska z miejscowym jedzeniem. Bardzo dużo ludzi kupuje tu jedzenie na wynos. Niestety wszystko jest pakowane w woreczki foliowe (nawet zupy). Jak to wszystko świat zutylizuje? 

Mimo, że ostatnie dwa dni spędziliśmy dość intensywnie, nie czuliśmy takiego zmęczenia jak w Bangkoku. Tutaj też było bardzo gorąco, ale wilgotność powietrza była niższa. Swoje też zrobiła aklimatyzacja.
Na nocnym targu w Kanchanaburi, pan przynosi nam nasze mango shaeki (też w plastiku)
Na nocnym targu w Kanchanaburi. 
Mięsko z ryżem gotowane na parze. Też próbowaliśmy.
Szaszłyczki po 5 batów  za sztukę (ok. 65 groszy)
Na nocnym targu w Kanchanaburi, ten pan sprzedaje słodkości
a ten zupy i mięsko (zauważcie, że zupy sprzedaje w woreczkach plastikowych)
Na nocnym targu w Kanchanaburi, tu pani sprzeda wam takie drugie danie jakie sobie wybierzecie


Dwa dni naszej wyprawy poświęciliśmy na zwiedzanie miejsc związanych z II Wojną Światową. Dla nas to nieznana bliżej część tej wojny. W nauce historii dla młodzieży prawie się nie wspomina, że tutaj też ginęli ludzie, że tu w Azji wojna była jeszcze bardziej brutalna i okrutna niż u nas w Europie. Musimy pamiętać, że na wojnie wszyscy przegrywają zarówno zwycięzcy, jak i pokonani, że najbardziej cierpi ludność cywilna.
Wojny najczęściej wywołują ludzie, którzy potrafią zaszczepić w swoich narodach nienawiść do innych ludzi i narodów i obiecują, że po wygranej wojnie będzie im się żyło lepiej. Nie dopuśćmy, aby naszymi narodami rządzili tacy ludzie.





Na koniec tego postu chcieliśmy polecić jeszcze jeden film. Tytuł polski: Droga do zapomnienia, tytuł angielski The Railway Man”. Jest to film z roku 2013 w rolach głównych Colin Firth i Nicole Kidman. Może nie jest to jakiś specjalnie wybitny film, ale wspomina się w nim o miejscach oglądanych tu przez nas. Jest oparty na faktach.
Główny bohater filmu uczestniczył jako jeniec w przekuwaniu skały w Hellfire Pass. Był dręczony i bity przez jednego ze strażników japońskich. Przez całe późniejsze życie z tego powodu cierpi, ma traumę i depresję. Przypadkowo dowiaduje się, że w muzeum w Kanchanaburi pracuje jego japoński oprawca. Co postanowił? Zobaczysz, jak obejrzysz ten film, a warto!
W Internecie znaleźliśmy tylko polski zwiastun tego filmu. Jeżeli zwiastun się wam spodoba, bez problemu znajdziecie pełną wersję angielską.


Zwiastun filmu "Droga do zapomnienia"