czwartek, 25 kwietnia 2013

Maroko Dzień 3. Droga do Marrakeszu

Planując trasę naszej podróży ten dzień sprawiał najwięcej kłopotów. Do Marrakeszu chciałem koniecznie pojechać starą drogą przez góry Atlasu Wysokiego, przełęcz Tizi n'Test, a nie autostradą. Kiedyś gdzieś w internecie przeczytaliśmy, że drogę tę ktoś zakwalifikował do dziesięciu najbardziej niebezpiecznych dróg świata spośród tych najbardziej malowniczych. Lila nie lubi takich dróg, ma lęk wysokości. Zacząłem więc dużo czytać w internecie. Relacje podróżników były dobre, droga miała nie być stroma, na całej długości miał być asfalt i nie trzeba było mieć napędu na cztery koła. Więc zaryzykowałem. A plan trasy był taki:



Rano Didier jak dowiedział się którędy chcemy jechać zrobił dziwną minę i nic nie powiedział. Wyjechaliśmy zaraz po śniadaniu. Po półtorej godzinie dojechaliśmy wygodną dwupasmową drogą do Tarudant'u. Jest to niewielkie miasto otoczone imponującymi XVII wiecznymi murami obronnymi, mają prawie 9 kilometrów długości. Ze względu na te mury bywa nazywane małym Marrakeszem. 




Mury Tarudantu
Na parkingu dopadł nas Marokańczyk i zaoferował, że nas oprowadzi. My, że wiemy gdzie mamy iść, a za jego oprowadzanie nic mu nie zapłacimy. On, że absolutnie nie robi tego dla zarobku, chce tylko mówić po angielsku. Chodził z nami pół godziny i wcale nie szedł tam gdzie chcieliśmy. W końcu podziękowaliśmy mu, bardzo nas prosił żebyśmy poszli do sklepu z dywanami jego siostry. Po obejrzeniu murów poszliśmy na kawę do bardzo klimatycznego hotelu Salem. 

Wnętrza hotelu Salem
Hol hotelu
W hotelu Salem
Hotel w stylu marokańskim z ładnymi ogrodami, sadzawkami i fontannami zwiedzaliśmy jak muzeum. Stare miasto wewnątrz murów brzydkie, nie zadbane, na zewnątrz murów ładne przestronne ulice dużo zieleni, fontanny.
Kilkanaście kilometrów za Tarudantem w lewo odchodzi droga R203 do Marrakeszu. Droga jest wąska, o kiepskiej nawierzchni, trafiały się krótkie odcinki bez asfaltu. Cały czas mozolnie wspinamy się pod górę. Nie ma tu spektakularnych serpentyn, ostrych zakrętów. Jedyną jej wadą jest to, że miejscami jest eksponowana i z reguły nie ma żadnych zabezpieczeń. Na szczęście ruch na tej drodze jest minimalny, ludzie jeżdżą tu do niewidocznych z drogi osad i domostw. Tylko kilka razy jechał ktoś z przeciwka, byli to tacy turyści jak my, na szczęście mijanki były bezproblemowe. Krajobrazy podobne do Antyatlasu, góry przypominają trochę nasze Beskidy, Pilsko i Babią Górę, ale bez zwartych lasów. Drzewa rosną pojedynczo. Drzew arganiowych prawie się tu nie spotyka.

Droga na przełęcz Tizni n'Test
Droga na przełęcz Tizni n'Test
Zatrzymujemy się w jednej z niewielu herbaciarni na wysokości ok.1600 m. Widoki są wspaniałe pijemy miętową herbatę, robimy zdjęcia i jedziemy dalej. Przed samą przełęczą droga robi się bardziej kręta, krajobraz dziki i skalisty. Wreszcie jest przełęcz Tizi n'Test 2100 m npm. Teraz zjeżdżamy na południe w kierunku Marrakeszu. Droga robi się szersza o znacznie lepszej nawierzchni, jest więcej drzew, widoki są jeszcze wspanialsze. Widać stąd najwyższe góry Maroka, gniazdo Toubkal'u 4167 m.

Droga z przełęczy w głębi masyw Toubkalu 
Po godzinie od przełęczy dojeżdżamy do niewielkiej osady, gdzie znajduje się meczet Tinmal. Jest to meczet, wybudowany w XII w. przez Almohadów, jednej z pierwszych dynastii władców Maroka. Meczet ten w tamtych czasach był też budowlą obronną. Pełnił też funkcję skarbca, tu były w XII i XIII w. przechowywane aktywa władców z Marrakeszu. Dziś został odbudowany, jest w stanie dobrze zachowanej ruiny, brakuje mu dachu. Dalej pełni funkcję meczetu. Gdzieś przeczytaliśmy, że dzięki funduszom jakie na jego odbudowę wyłożyła Unia Europejska my niewierni możemy go zwiedzać. Dziś tu jest całkowity spokój, nie ma nikogo, ani jednego autobusu, samochodu, nie ma ludzi. Sprzed meczetu wspaniałe widoki na góry Atlas. Przy parkingu kwitną opuncje. Jednak gdy wjeżdżamy na parking pojawia się pilnujący i po zapłaceniu równowartości 1 euro wchodzimy do środka, za wysokie mury meczetu. To, że nie ma dachu jeszcze potęguje wrażenie.



W meczecie Tinmal 
Meczet jest duży, ogromne prostokątne kolumny dzielą przestrzeń modlitewną na dziewięć naw. Meczet Tinmal posłużył jako wzór do zbudowania marrakeskiego meczetu Kutubija, pośrednio jako wzór dla większości meczetów w Maroku.
Szkoda, że w Maroku możemy zwiedzać tylko trzy meczety: ten, w Rabacie oraz w Casablance. Zakaz wchodzenia przez niewiernych to efekt polityki Francuzów. Wybudowali oni obok miast istniejących nowe dzielnice, do których zabronili wchodzić miejscowym, oprócz służby za specjalnymi przepustkami. Marokańczycy w odwecie zabronili niewiernym wchodzić do meczetów i tak już zostało do dziś.
Kilka kilometrów dalej na przydrożnym placyku, który pełni funkcję suku (targu) znajdujemy budy które są restauracjami. Niestety restauracyjki te już skończyły pracę, powiedzieli nam, że już nie mają nam nawet z czego zrobić jedzenia. Musieliśmy wyglądać na bardzo zdesperowanych i głodnych, że jeden z właścicieli poszedł do pobliskich domów i przyniósł miskę z mielonym mięsem, zrobił nam z tego kefta z jajkiem. Kulki mięsa poddusił, na koniec dodał jajko. Wyglądało dobrze ale smakowało jak mydełko. Dodał za dużo przyprawy, podobnej do kolendry, która miała taki mydlany smak. Później unikaliśmy potraw duszonych zamawialiśmy ryby, a jak mięso to z grilla.
Do Marrakeszu wjeżdżaliśmy już po zmroku. Nawigacja poprowadziła nas uliczkami, na których w tych godzinach handlowano warzywami. Straganiarze musieli przesuwać swoje stoiska, żebyśmy mogli przejechać. Jeżeli ktoś się denerwował to my, bo przejazd 200 m trwał kwadrans. Hotel, znowu riad, mieliśmy w medynie, starej części miasta. W korespondencji z hotelem zamówiliśmy najbliższy parking. Po przyjeździe wydawało się, że na parkingu już żadne auto się nie zmieści. Parkingowy sprawdził w wykazie, mieliśmy zarezerwowane miejsce, pomocnicy poprzesuwali niektóre auta, tak, że mogliśmy zaparkować. Problem był z wysiadaniem. Następny problem to młodzi chłopcy, którzy koniecznie chcieli nam pomóc wskazać hotel. Mimo, że wiedzieliśmy gdzie iść wzięli nam walizki i szli z nami. Za podprowadzenie chcieli 10 Euro. Po targach zapłaciliśmy 40 dirchamów (ok. 4 Euro). W przyszłości byliśmy bardziej stanowczy.
Nasz riad znowu był stylowy i klimatyczny. Był dużo większy od tego w Agadirze, miał trzy wewnętrzne dziedzińce. Przy zameldowaniu zostaliśmy poczęstowani wspaniałą miętową herbatą, która najlepiej gasiła pragnienie.
Dzień był pełen wrażeń, nie mamy już sił iść na nocny spacer po mieście. Będziemy tu spali trzy noce.


W riadzie w Marakeszu






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz