poniedziałek, 6 maja 2013

Maroko Dzień 14. Moulay Idriss, Volubilis, droga do Chefchaouen'u

Dziś mamy do przejechania nieco ponad 200 kilometrów po normalnych marokańskich drogach, musimy się zatrzymać jeszcze po drodze w Moulay Idriss i w Volubilis. 



Wyjeżdżamy więc wcześnie zaraz po śniadaniu. Do Moulay Idriss mamy niedaleko dwadzieścia kilka kilometrów. Miasteczko to wyrosło wokół grobu i mauzoleum Mulaja Idrisa I, pierwszego sułtana Maroka, założyciela pierwszej dynastii – Idrisydów.
Mulaj Idris al-Akhbar był prawnukiem Mahometa przegrał w Bagdadzie walkę o władzę i musiał uciekać. Jak mówi legenda z Bagdadu uciekł tylko z jednym służącym. Dotarł do rzymskiego miasta Volubilis, zjednał sobie mieszkające tu plemiona berberyjskie, nawrócił je na islam i zjednoczył te plemiona, został ich przywódcą. W ten sposób ok. 789 r. powstała pierwsza dynastia marokańska – Idrysydów. Działo się to prawie 200 lat przed chrztem Polski. Po założeniu sułtanatu jeszcze wielokrotnie kalif Bagdadu wysyłał emisariuszy i szpiegów mających na celu uśmiercić Idrysa oraz jego potomków.
Miasteczko rozłożone jest na dwóch bliźniaczych wzgórzach, a w obniżeniu pomiędzy nimi znajduje się mauzoleum i sanktuarium. Niestety my niewierni nie możemy się dostać nawet w pobliże sanktuarium. Jest to najbardziej święte miejsce w Maroku, aż do początków XX w. do Mulaj Idris nie mogli przyjeżdżać niewierni, a prawie do końca XX w. nie mogli tu nocować. Nie możemy wejść do sanktuarium, ale możemy je obejrzeć z dwóch tarasów widokowych, znajdujących się na sąsiednim wzgórzu. Niestety wąskie uliczki to skomplikowany labirynt, często wchodziliśmy w ślepą. Musimy więc wziąć przewodnika oczywiście jak zawsze w takich sytuacjach musimy się mocno targować, ale widok na sanktuarium, meczet i medresę jest wspaniały.


 Mauzoleum Mulaja Idrisa I
Przed wejściem na teren sanktuarium znajduje się ładny półokrągły plac z licznymi restauracjami i kawiarniami. 


Na placu przed mauzoleum
Po trudach wchodzenia na szczyt wzgórza siadamy w jednej z kawiarenek na tym ładnym placu i po raz pierwszy zamawiamy z budki na ulicy świeży sok pomarańczowy, jest o wiele lepszy od tych podawanych rano w riadach i hotelach. Od teraz będzie naszym ulubionym napojem pitym kilka razy dziennie.
Do Volubilis jest niedaleko, tylko 4 km. 
Volubilis są dzisiaj dość dobrze zachowanymi ruinami dużego miasta rzymskiego. Miejscowość została założona za panowania cesarza Kaliguli w I w. n.e. W III w. mieszkało tu ponad 20 000 ludzi. Wraz z upadkiem cesarstwa rzymskiego Volubilis straciło na znaczeniu, mieszkali tu Syryjczycy, Żydzi, Berberowie. W VIII w. jak przybył tu Idris I było jeszcze dużym i znaczącym miastem. Potem Idris założył pobliskie Mulaj Idris, materiał budowlany pozyskiwano ze starożytnego miasta. Miasto było jednak cały czas zamieszkałe. W XVII w sułtan Mulay Ismail, budując swą stolicę w Meknesie korzystał z materiałów budowlanych Volubilis, w bramę Bab Mansour wbudowano kolumny z Volubilis, wiele mozaik zdobiło pałac sułtana Ismaila. Ostateczny cios miastu zadało olbrzymie trzęsienie ziemi w 1755, które zniszczyło odległą Lizbonę oraz Rabat. Od tego czasu miasto zostało zapomniane, na nowo odkryli je Francuzi. Do dziś prowadzone są wykopaliska.
Tereny wykopalisk są rozległe, gdzieniegdzie postawiono niektóre kolumny, na których teraz masowo gniazdują bociany. Volubilis słynie ze swych mozaik, można je oglądać w wielu zrujnowanych domach. Najładniejsze z tych, które dotrwały do naszych czasów przeniesiono do muzeum w Rabacie. Prawie przez dwie godziny zwiedzamy to ciekawe miasto. Całe szczęście, że nie jest bardzo gorąco, bo nie ma tu cienia i nie rośnie żadne drzewo. Latem zwiedzanie chyba jest nie możliwe.





Volubiliss
W oddali ruiny poprzez sok pomarańczowy
Z Volubilis droga prowadzi nas przez tereny pagórkowate wśród pól i lasów. Na niektórych poletkach są już żniwa. Czasami mamy wrażenie, że jesteśmy w XIX w. bo widzimy żniwa wykonywane sierpem. Na terenach rolniczych kobiety noszą kapelusze podobne do meksykańskich sombrero, przyozdobione kolorowymi włóczkami.
Po trzech godzinach jazdy na horyzoncie widać wysokie góry, są to góry Rif, ciągną się one wzdłuż marokańskiego wybrzeża Morza Śródziemnego. W pewnym momencie zza zakrętu widzimy w oddali wspaniały widok, u podnóża gór widać małe niebiesko – białe miasto. Niemalże z piskiem opon musimy się zatrzymać żeby zrobić zdjęcia. Widok zapiera dech.



Chefchaouen 


To miasto to Chefchaouen. Mamy tu zarezerwowany nocleg w niewielkim riadzie, usytuowanym pod murami medyny. Poniżej wnętrze naszego riadu.
Nasz riad
Domy całej medyny pomalowane są na niebiesko. 
Zaraz idziemy na główny placyk miasteczka Uta el-Hamman. Po jednej stronie placyku są mury starej kazby, po drugiej restauracyjki i kawiarenki. Siadamy w jednej z nich, jedząc obiad przypatrujemy się leniwemu życiu miasteczka. Na ławkach pod murami przesiadują i zawzięcie dyskutują staruszkowie ubrani w białe galabije.

Staruszkowie na głównym placu

Główny placyk miasteczka
Z głównego placyku schodzimy sukami do nowego miasta. W dole widać duży nowoczesny plac, jest to miejsce zabaw dzieci i młodzieży. Przy innym placyku stoi kościół katolicki. Szkoda, że jest już ciemno, idziemy jeszcze do kawiarenki, zdominowanej przez mężczyzn, przypatrujemy się „nocnemu życiu”, później wracamy do naszego riadu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz