czwartek, 9 maja 2013

Maroko Dzień 17. Droga do Rabatu

Rano jemy śniadanie na dziedzińcu hotelu pod murami medyny w Tetuanie, zaraz potem wyjeżdżamy. Plan podróży przedstawia się następująco:


Nasza droga do Rabatu

Za Tangerem przejeżdżamy obok pałacu królewskiego (który to z kolei pałac?). Zaraz obok znajduje się rezydencja króla Arabii Saudyjskiej. Kilkanaście kilometrów dalej jest pierwszy cel naszego dzisiejszego dnia Przylądek Spartel, najbardziej na północny zachód wysunięty punkt Afryki. Jest to miejsce, gdzie zaczyna się Cieśnina Gibraltarska. Tutaj brzeg gwałtownie skręca na południe. Będziemy teraz cały czas jechać wzdłuż Oceanu Atlantyckiego. Na przylądku położonym na wysokości ponad 300 m n.p.m. znajduje się ładna latarnia morska, rozpościera się stąd wspaniały widok na cieśninę i ocean.

Przylądek Spartel z latarnią morską


Wybrzeże Atlantyku



Zjeżdżamy w dół, kilka kilometrów dalej dojeżdżamy do Groty Herkulesa. Grotę wyrzeźbiły fale Atlantyku w miękkich skałach klifu. Do powstania groty w tym kształcie przyczynili się też Rzymianie, którzy tu wydobywali kamień. Jak głosi legenda, to tutaj Herkules spędził noc przed wykonaniem jednego z zadań. Atrakcją groty jest okno skalne, którego kształt przypomina kontury Afryki w lustrzanym odbiciu. 

                                     W Grocie Herkulesa 


Przed wejściem, jak w każdym takim miejscu jest wiele kawiarenek. My dzisiaj nie mamy czasu, musimy jechać dalej.


                                                                            Otoczenie groty


Kilkadziesiąt kilometrów dalej zatrzymujemy się w małym, uroczym miasteczku Asilah.
Fenicjanie mieli tutaj swój port, w XV w. Asilah zajęli Portugalczycy, wykorzystując je jako portową bazę do swoich morskich podbojów. Takich miejsc na atlantyckim wybrzeżu Maroka zachowało się więcej. Portugalczycy otoczyli miasto potężnymi murami. Sułtan Maroka tolerował obecność portugalską. Pod koniec XVII w. miasto przejęli Marokańczycy, a później stało się portem piratów, kilkukrotnie było niszczone w odwecie za obrabowane statki. Dopiero na początku XX w. sułtan zlikwidował piractwo.

Dziś Asilah jest ładnym miasteczkiem, raczej przypomina miasteczka portugalskie niż arabskie. Jest tu bardzo czysto, miasteczko jest białe, okiennice i drzwi pomalowane są na niebiesko. Cały handel wyprowadzony jest poza mury medyny. Odbywają się tu międzynarodowe festiwale sztuki oraz plenery malarskie. Na murach miasta prezentowane są przez cały rok, aż do następnych plenerów najlepsze prace różnych artystów, mniejsze prace wystawione są w muzeum.
Od bramy kasby główna uliczka doprowadza nas do małego placu, nad którym dominuje baszta El-Khamra, o typowo portugalskiej architekturze, tak jak większość zabudowań w medynie. Czystymi uliczkami chodzimy po tym uroczym miasteczku. Szkoda, że cała medyna otoczona jest murami i nie wszędzie z poziomu ulicy widać Ocean. Na końcu medyny schodkami można wejść na wychodzący w ocean fragment murów, roztacza się tu fantastyczny widok na białe miasto, schowane za murami, o które rozbijają się fale oceanu. Najlepiej przyjść tu przed zachodem słońca, kiedy miasto jest ładnie oświetlone, my niestety byliśmy w południe. Ładne zdjęcia można też zrobić z falochronu. Szkoda, że byliśmy tu tylko niecałe dwie godziny, miasteczko zasługuje co najmniej na pół dnia. Jeżeli kiedykolwiek dane by nam było jeszcze raz być w Maroku, to na pewno zaplanujemy tu sobie nocleg. Miejsce to nadaje się też na kilkudniowy wypoczynek, można się tu wyciszyć po pełnym zgiełku miastach Maroka, niedaleko znajdują się ładne plaże.

Dojeżdżamy do medyny w Asillach

Mury medyny

Główny placyk z basztą El-Khamra

Sztuka na murach miasteczka


                                                        Uliczki w  Asillah




Widok z falochronu na Asillah



Z żalem opuszczamy Asillah. A po drodze ?
                                                              Transport na osiołkach

Pięćdziesiąt kilometrów dalej znajduje się miejscowość Larache (al-Araisz). Miasto wyrosło z rzymskiego Lixus, którego ruiny znajdują się na przedmieściach dzisiejszego miasta. Do ruin nie jedziemy, widzieliśmy ładniejsze i większe w Volubilis. Miasto było w protektoracie hiszpańskim, widać to w architekturze i nazewnictwie. W centrum miasta, na skraju medyny, znajduje się duży owalny plac, otoczony arkadami z kawiarenkami i restauracjami. Jemy tutaj nasz obiad. Ładna, choć mocno podniszczona, jest promenada na szczycie klifu, rozpościera się stąd ciekawy widok na ujście rzeki Lukkos oraz fort. Niestety medyna jest brudna i bardzo zapuszczona.

Larache 

Jedziemy autostradą. 160 km przejeżdżamy w niecałe dwie godziny. Na autostradzie trzeba uważać, są liczne kontrole radarowe marokańskiej policji. Nasz hotel w Rabacie znajduje się w centrum medyny. Musimy zaparkować poza medyną, na uzgodnionym wcześniej parkingu. Znowu zaparkowanie wydaje się niemożliwe, ale parkingowy dokonuje cudów. W Rabacie mamy nasz najdroższy nocleg, ale standard jest też odpowiednio wyższy. Po zakwaterowaniu od razu idziemy pospacerować uliczkami medyny. Jest ona inna niż poprzednie. Ulice są szersze i proste, ale handel kwitnie tak jak w innych medynach Maroka. Główną uliczką medyny Rabatu jest Rue de Consuls. To tutaj znajdują się najbardziej eleganckie sklepy i sklepiki. Tutaj kiedyś zatrzymywali się w fundukach konsulowie obcych państw i stąd ta nazwa. Długo chodzimy gwarnymi uliczkami medyny obserwując uliczny gwar.


W rabackiej medynie wieczorem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz