środa, 29 sierpnia 2018

5. Azerbejdżan - Góry Cukierkowe po drodze do " kurortu " Nabran nad Morzem Kaspijskim

Dziś, zaraz po śniadaniu wyjeżdżamy z Baku. Niestety nasz zaparkowany samochód przy ulicy jest "lekko" zastawiony. Nie bardzo mamy pomysł jak wyjechać. Ku naszemu zdziwieniu, pewnie widząc, jak się mordujemy z wyjazdem, pomógł nam policjant prosząc o kluczyki i wyjście Jurka-kierowcy z samochodu. Wcześniej ten policjant spowodował, że znalazł się kierowca samochodu dostawczego, który najbardziej nas zastawił. Po chwili samochód był gotowy do wyjazdu. Byliśmy wręcz zaskoczeni taką bezpośrednią i bezinteresowną pomocą. Wyjazd z miasta jest stosunkowo prosty. Dość szybko wjeżdżamy na główną ulicę, która okazuje się być ulicą wylotową. 


Baku, ulica wyjazdowa z miasta

Baku, ulica wyjazdowa z miasta
Po kilkunastu kilometrach dość szybkiej i płynnej jazdy bez korków jesteśmy już poza miastem. Jedziemy drogą, która przypomina nasze drogi szybkiego ruchu. Nasza dzisiejsza trasa jest na tej mapce poniżej:




Zaraz za Baku na wysokości miejscowości Sumagit mieliśmy słabo oznaczony objazd. Na zwężeniu drogę przecinały stare tory kolejowe. Pojazdy jechały równolegle dwoma pasami. Zatrzymała nas policja i zarzuciła nam wyprzedzanie na przejeździe. Po naszych wyjasnieniach sprawa zakończyła się kompromisową opłatą.


Pierwszym naszym dzisiejszym celem było odwiedzenie tzw. Gór Cukierkowych ( ang. Candy Cane Mountains ). Nie wiemy jaka jest nazwa tych gór w języku azerskim, dlatego pozostajemy przy tej angielskiej nazwie (na mapach Google można je odszukać pod tą nazwą).


Panorama Gór Cukierkowych
Są to niewielkie wzgórza położone kilkanaście kilometrów na zachód od drogi M1. Na wysokości miejscowości Gilazi zjeżdżamy z dwupasmowej drogi i jedziemy dalej dobrą i zupełnie pustą drogą asfaltową. 


Pusta droga, którą jedziemy w stronę Gór Cukierkowych






Po kilkunastu kilometrach zaczynają się pojawiać wzgórza poprzecinane pasami skał o kolorach od różu do rdzawoczerwonego. 


Jedziemy w stronę Gór Cukierkowych











Angielski pisarz Mark Elliot, nazwał te góry Candy Cane Mountains. Kolorystycznie przypominały mu popularne w Anglii cukierki. Są to góry łupkowe, które swoje zabarwienie zawdzięczają różnemu stopniowi utlenienia poszczególnych warstw skalnych, zawierających związki żelaza.

Powoli wjeżdżamy w Góry Cukierkowe
Góry Cukierkowe
Góry Cukierkowe
Zatrzymujemy się na poboczu i wchodzimy na wzgórza. Jest bajecznie i kolorowo. Na wzgórzach spotykamy rodzinę z Hiszpanii. Pokazują nam, że między kamieniami można tu znaleźć walcowate kamyki o średnicy nieco mniejszej od jednego centymetra, niektóre z nich są ostro zakończone, trochę wyglądają jak pociski i trochę jak skamieniałe kawałki gałęzi.


Znalezione przez nas belemity z Gór Cukierkowych



Zabieramy kilkanaście z nich. Po przyjeździe sprawdzamy w Wikipedii i okazuje się, że są to belemnity - skamieniałe morskie głowonogi ( a w zasadzie ich rostra ) z okresu kredy. Belemnity, żyły 200 – 70 milionów lat temu, były podobne do dzisiejszych kalmarów czy mątew. Dawniej nazywano je „kamieniami piorunowymi” lub „strzałkami piorunowymi”. Błędnie sądząc, że powstały w skale po uderzeniu pioruna. 
W Polsce można je znaleźć w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. 
O belemnitach więcej można się dowiedzieć z tego artykułu. 






Oczywiście musimy się uwiecznić na tle tych kolorowych, "słodkich" gór.

W Górach Cukierkowych
W Górach Cukierkowych
Góry Cukierkowe są naprawdę warte odwiedzenia mimo, że nie wspominają o nich żadne polskie przewodniki (oprócz Lonley Planet). Są łatwo dostępne, można je zobaczyć nie wychodząc z samochodu. My dowiedzieliśmy się o tym miejscu przeglądając przed wyjazdem blogi podróżnicze w Internecie.

Jeszcze jedno spojrzenie na Góry Cukierkowe
Wyjeżdżamy z Gór Cukierkowych i wracamy na drogę M1 
Wyjeżdżając z gór przy parkingu widzimy blisko drogi niewielki domek. Jest to muzeum Mikail'a Mushfig'a (1908 - 1938). Był on wybitnym azerskim poetą. Został niesłusznie oskarżony przez reżim sowiecki o zdradę jako "wroga państwa" i został skazany na śmierć i rozstrzelany w ramach stalinowskich czystek w ZSRR. Po śmierci Stalina w 1956 roku został zrehabilitowany. Teraz jest bohaterem Azerbejdżanu. Szkoda, że żył tak krótko, mógł jeszcze tak wiele napisać. W tym domu przez krótki czas mieszkał i pracował.  

Przydrożna informacja o muzeum Mikail'a Mushfig'a 
Dom - muzeum Mikail'a Mushfig'a 

Góra Beşbarmaq Dagi widziana z samochodu
Wracamy na trasę M1. Kilkanaście kilometrów dalej za Gilazi po lewej stronie drogi widzimy wysoką skałę. Jest to góra Beşbarmaq Dagi, co można przetłumaczyć jako góra o pięciu palcach ( szczytach ). Nam się wydaje, że jest ich więcej. Wznosi się na wysokość 380 – 500 m ( różne źródła podają różne wysokości ). Jest to święte miejsce. Pod szczytem bije święte źródełko. Legenda mówi, że ten kto się z niego napije, to jego życzenia zostaną spełnione. Droga na szczyt jest dość trudna, ale ci, którzy mają czyste sumienie podobno wejdą tu bez trudu. Według innej legendy kobietom, które nie mogą zajść w ciążę, pielgrzymka na szczyt tej góry jest zalecana. Przed wejściem na szlak dobrze jest się pomodlić w meczecie, który znajduje się przy drodze u stóp góry, niedaleko parkingu. Wspinaczka na górę zajmuje kilka godzin. Długość zależy od tego jak daleko uda się podjechać samochodem. Biura turystyczne z Baku organizują tu wycieczki.

Po jakimś czasie droga zamienia się na jedno jezdniową. Przy drodze zaczynają się pojawiać stragany. Miejscowi sprzedają tu głównie owoce i warzywa.

Wjeżdżamy do miasta Xaçmaz.
Xaçmaz jest to niewielkie miasto w północno-wschodnim Azerbejdżanie. Dziś miasto zamieszkuje około 40 tys. ludzi. W XVIII wieku mieszkali tu prawie sami Ormianie, dziś stanowią niewielki ułamek całej populacji. Miasto zyskało na znaczeniu po wybudowaniu linii kolejowej z Moskwy do Baku. Obecnie jest centrum administracyjnym regionu.

Xaçmaz wjeżdżamy do miasta, witają nas olbrzymie lampy naftowe....
... a tutaj puchary





Przy wjeździe zaskakują nas dziwaczne rzeźby. Ciągną się one po obu stronach głównej drogi, którą jedziemy.  Nasycenie rzeźbami jest tu bardzo duże. Tylko w Skopie ( Macedonia ) widzieliśmy więcej. Rzeźby są przeróżne, czego tu nie ma: olbrzymie lampy naftowe, puchary, dzbany, karawana jedwabnego szlaku, pomniki przeróżnych bohaterów. 

Xaçmaz, tutaj dziwaczne miniaturki pałacyków
Xaçmaz, pomnik karawany jedwabnego szlaku

Pomniki mają tu także zwierzęta. Oglądając je z samochodu mamy mieszane odczucia, ale skoro mieszkańcom się to podoba? Z gustami się nie dyskutuje.
Xaçmaz, tutaj już nie wiemy dlaczego pod pomnikiem Korogly postawiono dziwaczne rzeźby koni i powozów
Xaçmaz, oficjalna brama wjazdowa do miasta
Xaçmaz, rzeźba skały z dwoma jeleniami
Zatrzymujemy się tutaj, aby coś zjeść. Szybko znajdujemy miejsce gdzie możemy dostać smacznego kebaba i napić się ajranu, który bardzo lubimy.

Zaskakuje nas duża ilość sklepów oraz centrów organizacji ślubów. Jest ich o wiele więcej niż w naszym mieście (171 tysięcy mieszkańców). Przy głównej ulicy co 50 -100 metrów mijamy taki sklep.


Xaçmaz, sklep dot. organizacji ślubu
Z perspektywy przejazdu przez miasto i krótkiego zatrzymania się, to oprócz pomników i dziwacznych konstrukcji nie zauważamy tu nic ciekawego. Najładniejszym budynkiem w parku miasta jest Centrum Kultury im. Heydara Alijeva. Potem okazuje się, że prawie w każdym mieście w Azerbejdżanie jest podobne Centrum Kultury. 


Przy drogach i ulicach co kilka, kilkanaście kilometrów znajdują się duże bilbordy z podobizną Heydara Alijeva. Można powiedzieć, że panuje tu kult byłego prezydenta.

Xaçmaz, Centrum Kultury im. Heydara Alijeva
Xaçmaz, pomnik Heydara Alijeva
Xaçmaz, wyjazd z miasta i bilbord z byłym prezydentem- Heydar Alijev








Wyjeżdżamy z Xaçmaz'u i jedziemy w kierunku Morza Kaspijskiego.


Mapa Morza Kaspijskiego na WordPress.com












Morze Kaspijskie to największe jezioro na świecie. Nie jest w sposób naturalny połączone z Oceanem Światowym. Systemem rzek i kanałów Morze Kaspijskie jest połączone z Morzem Bałtyckim oraz Morzem Azowskim. Morze Kaspijskie ma powierzchnię prawie 372 tys km², czyli jest prawie o 20% większe od Polski. Do Morza Kaspijskiego wpada wiele rzek, lecz 80% całej wody dostarcza Wołga. Ponieważ jest to jezioro bezodpływowe jego poziom jest zmienny. Ostatnio niewiele się zmienia i jest położone w depresji 28 metrów poniżej poziomu Wszechoceanu. Morze Kaspijskie jest płytkie na północy i głębokie na południu ( ponad 1000 metrów ). Zasolenie morza jest niewielkie, porównywalne do bałtyckiego ( większe na południu ). Nad Morzem Kaspijskim leżą Rosja, Azerbejdżan, Iran, Turkmenistan i Kazachstan. 



Jedziemy do Nabrana. W przewodniku "Bezdroży" przeczytaliśmy, że jest to duże kąpielisko nad Morzem Kaspijskim, do którego przyjeżdża wielu turystów z Rosji. W przewodniku przeczytaliśmy dalej: "...ostatnio kurort rozwija się w błyskawicznym tempie"  W zwiazku z tym zaplanowaliśmy, że tutaj nad Morzem Kaspijskim odpoczniemy sobie przez dwa dni, popływamy w morzu, zażyjemy kapieli słonecznych.



Droga do Nabrana, teraz coraz częściej spotykamy takie pojazdy

Trochę trudno było tu znaleźć miejsce noclegowe, jeśli było to nie było tu też tanio. 

W końcu zarezerwowaliśmy niedrogi nocleg w pewnym ośrodku wczasowym ( nie będziemy tu podawać jego nazwy ). Z zewnątrz wyglądał przeciętnie, ale w środku bardzo żle, jak przed wielkim remontem. Szczególnie tragicznie wyglądała łazienka z ubikacją. Stan techniczny armatury i urządzeń sanitarnych był opłakany. Brakowało nam czystości i minimalnego poczucia estetyki dla lepszego samopoczucia przebywania w tym miejscu. Zważywszy, że nocleg był nie drogi, nie oczekiwaliśmy luksusu, ale to co zastaliśmy wprawiło nas w lekkie osłupienie. 

Podczas naszych podróży spaliśmy już w wielu miejscach zarówno eleganckich, jak i zupełnie prostych i prymitywnych, ale tutaj jest zdecydowanie najgorzej. 
Całe szczęście, że łóżko było dobre oraz pościel w miarę czysta. 


Nabran, nasz ośrodek z domkami piętrowymi.




Jeszcze przed przyjazdem zamówiliśmy kolację. Właściciel, czy też dzierżawca, jest za to wspaniałym kucharzem i kolację mieliśmy naprawdę dobrą, smaczną i przygotowaną z miejscowych produktów. Kolacja ta trochę nam poprawiła humor, zwłaszcza że odbyła się na wolnym powietrzu. 

Ponieważ przyjechaliśmy późno wyjście nad morze oraz do miasteczka zostawiamy na dzień następny. 

Rano, na rozpoczęcie dnia, jemy dobre śniadanie przy naszym stole w ogrodzie .


Potem idziemy na plażę pod znakiem krowy. Pierwsze wrażenie jest okropne. Na plaży jest chyba więcej krów niż ludzi, które tu leżą i przeżuwają oraz chcąc nie chcąc brudzą.




Plaża w Nabranie






Obok widzimy grupę ludzi, którzy okładają ciało piaskiem i mułem. Naszym zdaniem to bardzo wątpliwa kuracja, mając na uwadze czystość piasku i samej plaży. 


Plaża w Nabranie, na pierwszym planie krowy, a kilkanaście metrów dalej ludzie się smarują piaskiem i mułem

Plaża w Nabranie, panie wysmarowane podobno leczniczym piaskiem

Plaża w Nabranie, tutaj na plażę można przyjechać samochodem





Widzimy, jak ścieki z domów odprowadzane są do bajorek tuż przed plażą. 

Nie zachęca to nas do kąpieli, boimy się nawet chodzić boso po tej plaży. Jednakże spotykamy wczasowiczów rosyjskich, którzy pewnie nie podzielają tych obaw i beztrosko się kąpią.

Kąpiel w Morzu Kaspijskim w Nabranie
Idziemy plażą kilka kilometrów w kierunku północnym. Całą drogę towarzyszą nam dwa psy z naszego ośrodka. Wracając wchodzimy do miasteczka. Tu też nie jest lepiej. Wszystko wygląda fatalnie, przy drogach brak chodników. Wszędzie są śmieci. Cała miejscowość wygląda jak jedna wielka prowizorka.
Obiad jemy w jednej z małych knajpek przy drodze wzdłuż plaży. Obiad jest dobry, ale nie tak dobry, jak w naszym ośrodku. Robimy jeszcze kilka fotek plaży. Obsługuje nas miły właściciel, który potem pomaga nam zrobić niewielkie zakupy, m.in. papier toaletowy. Ludzie są tu nadzwyczaj pomocni, mili i sympatyczni.


Plaża w Nabranie

Nabran, przy plaży w Nabranie ( ujście ścieku do morza). W tej budce sprzedaje się i wyrabia płaski chleb - lawasz.
Wracając do naszego ośrodka ulicami-drogami miasteczka, spotykamy się tu pierwszy raz z napowietrzną instalacją gazową. Tak prowadzona instalacja gazowa będzie nam towarzyszyć już cały czas podczas tej podróży. Okazuje się, że jest to standard we wszystkich państwach poradzieckich ( tylko w centrach dużych miast instalacja gazowa jest schowana pod ziemię ).


Nabran, instalacja gazowa przy ulicy
Nabran, na ulicach królują krowy i drób
Nabran, na ulicach królują krowy i drób

Jesteśmy niemile rozczarowani tym „kurortem-kąpieliskiem”. Naszym zdaniem nie zasługuje na to miano. Wieczorem zapytani przez  gospodarza ośrodka, mówimy mu o swoich niemiłych wrażeniach z pobytu na plaży . Rozmawiamy ze sobą w języku rosyjskim. Obiecuje, że następnego dnia pokaże nam bardziej czyste miejsce, gdzie można się kąpać.


Wieczorem przy kolacji poznajemy Bellonę i Stephen'a bardzo sympatyczną parę z Malty. Żałujemy, że tak słabo mówimy po angielsku.


Następnego dnia jedziemy razem z Belloną i Stephen'em na tę obiecaną, bardziej czystą plażę. Znajduje się ona ok. 5 kilometrów na południe od Nabranu. Znajomi naszego gospodarza prowadzą tu punkt gastronomiczny przy plaży.



Rzeczywiście jest tu o wiele czyściej niż na plaży przy miasteczku. Tutaj też na plażę można przyjechać samochodem. Siadamy w cieniu przy stoliku, dostajemy wspaniałą herbatę w pięknym czajniczku. Kąpiemy się w morzu tuż przy brzegu. Niestety wieje silny wiatr i są duże fale. Pływa dalej od brzegu tylko Stephen, który jest dobrym pływakiem.


Nabran, bardziej czysta plaża na południe od miasteczka

Nabran, przy plaży z naszymi znajomymi

Nabran, przy plaży
Mimo słabego języka angielskiego z naszej strony, dużo rozmawiamy przy stole.  Wg nas szybko przypadliśmy sobie do gustu, mamy podobną ciekawość do życia i chęć poznawania nowych miejsc i ludzi. 

Czas szybko mija, pod wieczór wracamy do naszego ośrodka. Znowu dostajemy pyszną kolację z grilowanych warzyw i mięsa.

Nasza wspólna kolacja 

Wspólna kolacja, a tak wyglądało danie główne.
Przyjazd tutaj to porażka. Mamy pretensję do renomowanego przewodnika "Bezdroży", że dzięki opisowi w przewodniku przyjechaliśmy tu. Ale z drugiej strony gdybyśmy tu nie przyjechali, to nie poznalibyśmy Bellony i Stephen'a. Czyli jest jakiś plus  i sens tego przyjazdu. 

Baku i Nabran to dwa światy. Abstrahując, że Baku to stolica i rządząca się być może innymi prawami, ale pewne podstawowe standardy dotyczące czystości, estetyki powinny być zbliżone.

Baku to nowoczesna metropolia, dorównująca miastom europejskim lub nawet w wielu aspektach bardziej rozwinięta. 
Nabran to miejscowość tkwiąca jeszcze głęboko w systemie sowieckim. Te dwa światy dzieli wiele lat rozwoju, braku dostępu do finansów i być może brak inicjatywy oddolnej. 

Jutro rano jedziemy do Lazy w kaukaskie doliny Azerbejdżanu. 


niedziela, 26 sierpnia 2018

4. Azerbejdżan - okolice Baku na Półwyspie Apszerońskim

Dziś w niedzielę rano idziemy do hotelu Hilton odebrać zamówiony wcześniej samochód. W Polsce przez internet zamówiliśmy Dacię Logan i uzgodniliśmy odbiór o godz. 9:00. Przyszliśmy do hotelu punktualnie I zgłaszamy się na recepcji w tym celu. Dowiadujemy się, że dzisiaj pracownik azerskiej firmy, wypożyczającej samochody, nie pracuje. Pokazujemy niezbędne dokumenty. Po interwencji telefonicznej recepcjonistka powiadamia nas, że za dwie godziny będzie pracownik i samochód. Idziemy więc na śniadanie do pobliskiego baru.

Po dwóch godzinach możemy już odebrać samochód. Jest to duża limuzyna produkcji chińskiej wielkości Mercedesa, montowana w Azerbejdżanie. Oczywiście nie musimy za nią nic dopłacać. Samochód jest z automatyczną skrzynią biegów, ma wiele takich bajerów jak np. kamera cofania, których nigdy w naszych samochodach nie mieliśmy. Samochód ma tylko jedną wadę, spala więcej paliwa niż zakładaliśmy, ale benzyna jest tu bardzo tania, kosztuje mniej niż dwa złote za litr. Nigdy nie prowadziliśmy samochodu z automatyczną skrzynią. Jurek stosunkowo szybko się do niej przyzwyczaja.

Dziś jedziemy w okolice Baku na Półwyspie Apszerońskim.
Półwysep Apszeroński to półwysep w Azerbejdżanie na zachodnim wybrzeżu Morza Kaspijskiego o długości do 60 km i szerokości do 30 km. U nasady półwyspu na południowym jego brzegu leży stolica Azerbejdżanu – Baku.

Naszą trasę na dzień dzisiejszy zaplanowaliśmy następująco. Najlepiej widoczna jest na załączonej poniżej mapce:




Pierwszym naszym celem jest świątynia ognia Ateszgah ( azerski Atəşgah, ang. Fire Temple of Baku ). Leży ona niecałe 20 kilometrów na zachód od centrum Baku. Świątynia została wybudowana około 1745 roku przez hinduskich, sikhijskich i zoroastriańskich czcicieli ognia. Ogień na tych terenach czczono wcześniej. Bizantyjscy historycy pisali, że w czasie wojny bizantyjsko–perskiej w VII wieku zniszczono w tej okolicy kilka świątyń pogańskich, w których czczono ogień. Ulatniał się tutaj gaz ziemny, który samoczynnie się zapalił. 

Wokół tego ognia została wybudowana świątynia. Zabudowania świątyni zbudowano na planie pięciokąta. W środku stoi ołtarz, gdzie palił się wieczny ogień. Okolice świątyni zamieszkiwali Hindusi, Sikhowie i Zoroastrianie. Rozrastająca się populacja muzułmańska stopniowo wypierała tych ludzi. Na domiar złego złoża gazu pod ołtarzem w 1902 roku wyczerpały się i ogień zgasł. Po roku 1925 świątynia popadła w ruinę. W latach 70-tych XX wieku dokonano pierwsze prace restauratorskie i od 1975 roku założono tu muzeum. Gaz do ołtarza doprowadzono rurociągiem. W 2001 roku świątynię ponownie odnowiono, podobno wygląda teraz jak prawie trzysta lat temu (na starych sztychach ołtarz wygląda jednak nieco inaczej). Płomienie palą się cały czas. Czasami przybywają tu Zoroastrianie z Iranu i odprawiają modły w świątyni.

Ateszgah, wejście do świątyni. Te budki po lewej to kasy




Dojechaliśmy tutaj szybko i sprawnie. Za wstęp płacimy w kasie tuż przy wejściu ( biletów nie dostajemy ).


Ateszgah, ołtarz
Wchodzimy do świątyni. Na środku stoi kamienny ołtarz. Na ołtarzu oraz po jego czterech stronach płonie ogień. Jest tu sporo turystów.

Ateszgah, ołtarz
Ateszgah, ołtarz
Zwiedzamy po kolei pomieszczenia wybudowane przy murze świątyni. Są tu teraz fotogramy obrazujące historię, powstanie świątyni, jej budowę i odbudowę oraz ekspozycje muzealne odtwarzające życie w okresie czczenia ognia w światyni


Ateszgah, ekspozycja muzealna




Ateszgah, ekspozycja muzealna, miniatura ołtarza
Ateszgah, ekspozycja muzealna z scenką użycia ognia w przygotowaniu jedzenia
Ateszgah, ekspozycja muzealna z odtworzeniem celi mnichów
W świątyni znaleziono perskie i hinduskie napisy i symbole, które świadczyły, że była używana jako miejsce kultu hinduskiego , sikhijskiego i zoroastryjskiego. 


Ateszgah, fotogram z napisami perskimi (Zoroastrianin) 



Ateszgah, fotogram


Ateszgah, fotogram

Ateszgah, symbol hinduizmu
Spędzamy tu niecałą godzinę, świątynia nie jest duża. Jest to niewątpliwie ciekawe miejsce, ale tak bardzo obce naszej kulturze.

Drugim punktem zwiedzania pólwyspu dzisiaj była wizyta w Apszerońskim Parku Narodowym (azer. Abşeron Milli Parkı). Jest to niewielki obszar, który znajduje się na samym końcu półwyspu. Krajobrazy po drodze są mało ciekawe. Najczęściej są to nieużytki, gdzieniegdzie widać wieże wiertnicze i pompy pompujące ropę naftową. Czasami przejeżdżamy przez małe zaniedbane osady. Domy są szare, przykurzone. 

Droga na Półwyspie Apszperrońskim, za płotami wieże wiertnicze i instalacje naftowe.
Droga na Półwyspie Apszperrońskim, widać wieże wiertnicze i pompy.
Półwysep Apszperoński, wieża wiertnicza na wydmach.
Do Parku Narodowego już niedaleko




Po godzinie jazdy dojeżdżamy do parku. Przy wjeździe znajduje się szlaban i budka, w której kupuje się bilety. Trzeba okazać też paszporty. Dane z paszportów wpisywane są do specjalnego zeszytu. Odwiedzających park jest bardzo mało. Przed budką kończy się asfalt, dalej jedziemy wąską drogą gruntową. Samochód parkujemy po kilku kilometrach od wjazdu, przy jedynym budynku w parku. Dalej już samochodem nie da się dojechać.








Jest to teren pustynny z roślinnością typowo wydmową. Głównie są to różnego rodzaje traw i niskie krzewy. Wiatry i prądy morskie powoli formują koniec półwyspu. Przy końcu półwyspu znajdują się liczne laguny, w których żyją ptaki wodne. Widzieliśmy kormorany i czaple. Podobno żyje tu miejscowa odmiana gazeli. Z zwierząt morskich na brzegach można czasami spotkać fokę kaspijską. Niestety nie jest to okres, w którym rodzą się foki. Kiedyś podobno żyły tu lwy azjatyckie.


Droga w Apszerońskim Parku Narodowym
Apszeroński Park Narodowy
Apszeroński Park Narodowy
Od budyneczku idziemy niecały kilometr wyraźną ścieżką. Dochodzimy na brzeg morza. Wcześniej przeczytaliśmy relacje innych podróżników, którzy widzieli tutaj liczne węże morskie. Odpoczywamy na pniu drzewa na plaży. Przypatrując się wodzie zauważamy kilka wystających z wody głów węży. Węże chowają się w morskich glonach. Robimy kilka zdjęć. Podobno węże te nie są jadowite, ale nie próbowaliśmy sprawdzać i woleliśmy nie wchodzić do wody.


Apszeroński Park Narodowy, wąż morski.
Apszeroński Park Narodowy, wąż morski.
Apszeroński Park Narodowy
Apszeroński Park Narodowy
Nie widzimy tutaj w tym parku nic atrakcyjnego, no może oprócz węży. Nie jesteśmy przyrodnikami, ale widzieliśmy już wcześniej o wiele ciekawsze przyrodniczo miejsca.

Po kilkunastu kilometrach, w niewielkiej miejscowości znajdujemy małą restaurację, w której jemy smaczny obiad.

Wracamy w kierunku Baku. Trasę wybraliśmy tak, aby przejechać obok Mardakan Castle


Zamek Mardakan 




Jest to niewielki zamek z czworokątną wieżą w środku. Zamek został tu zbudowany w XII – XIV wieku. Inicjatorem budowy był szach Akhsitan I ( panował 1160-1197 ), to ten władca, który przeniósł stolicę królestwa Şamaxi do Baku. Zamek był wbudowany w cały system fortyfikacji, mający chronić nową stolicę. Dziś jest to najlepiej zachowany element tych fortyfikacji.

Zamek jest po renowacji w bardzo dobrym stanie. Niestety dziś jest zamknięty. Nie widzieliśmy informacji kiedy może być otwarty.


Zamek Mardakan 
Zamek Mardakan 

Zamek Mardakan 
Kilometr od zamku znajduje się święte miejsce azerskich muzułmanów - Pir Hǝsǝn. Jest tu grobowiec XVII wiecznego duchownego. Ludzie wierzą, że pielgrzymka do tego miejsca uzdrawia. Zbudowano tutaj niewielki meczet. Znajduje się tu kilka innych grobów. 

Meczet Pir Hǝsǝn

Wnętrze meczetu Pir Hǝsǝn

Jeden z grobowców w kompleksie meczetu Pir Hǝsǝn
W tym świętym miejscu pochówku dostąpili tylko wybitnie zasłużeni. Jednym z nich jest Zeynalabdin Taghiyev (1838 - 1924). Syn szewca zdobył olbrzymi majątek na ropie naftowej. Większą część swego majątku przeznaczył na cele filantropijne. Wspierał głównie kulturę i sztukę azerską. Ze swoich środków wybudował między innymi Teatr Opery i Baletu. Po przyjściu bolszewików odebrano mu cały majątek, a jego rodzina żyła w nędzy. Więcej o tej niesamowitej postaci można przeczytać tu: Zeynalabdin Taghiyev.

Popiersie Zeynalabdin'a Taghiyev'a w kompleksie meczetu Pir Hǝsǝn
Jest to bardzo zadbane miejsce. Kwitnie tu trochę pogański obyczaj. Obok wejścia do meczetu pani nad głowami wiernych rozbija butelki. Ma to przynieść wiernym spokój serca i ducha. To rozbijanie butelek wykonuje się bezpiecznie, szkło nie spada na wiernego, tylko obok.

Meczet Pir Hǝsǝn


Spotkany tu starszy mężczyzna powiedział nam, że za czasów radzieckich przez dwa lata był w wojsku w Legnicy ("mała Moskwa") w Polsce. Podczas rozmowy zapraszał nas na nocleg do swojego domu w pobliżu. Było to dla nas dość nie oczekiwane i niezwykle serdeczne. Przedstawił nam żonę i dwie córki. Szkoda, że mieliśmy zarezerwowane wcześniej noclegi i nie mogliśmy z tego zaproszenia skorzystać.


Robi się już późno. Musimy jechać dalej. A przed nami ostatni punkt zwiedzania okolic Baku na Półwyspie Apszerońskim Yanar Dag.


Droga do Yanar Dag w stronę zachodzącego słońca
Yanar Dağ to po polsku  "płonąca góra". U stóp niewielkiego wzgórza od lat pięćdziesiątych XX wieku „płoną skały”. To z podziemnych złóż przez porowate skały z piaskowca wydobywa się gaz ziemny, tak jak to było w Ateszgah. Takich miejsc wcześniej było wiele, pisał nawet o tym Marco Polo. Teraz w Azerbejdżanie jest kilka takich miejsc, lecz dla turystów udostępnione jest tylko to miejsce.


Wzgórze Yanar Dag i płonące skały



Przyjechaliśmy tu w optymalnej porze, jest już wieczór. Przy wejściu, obok parkingu kupujemy bilety wstępu. Przechodzimy obok płomieni i idziemy na pobliskie wzgórze. 

Roztacza się stąd wspaniała panorama na Baku. Ściemnia się szybko. 

Widok ze wzgórza o zmierzchu na przedmieścia Baku
Widok ze wzgórza na przedmieścia Baku w towarzystwie księżyca





Schodzimy na dół i wpatrujemy się, jak zahipnotyzowani w ogień. Płomienie, które za dnia nie są specjalnie fotogeniczne, teraz robią ogromne wrażenie. W ich pobliżu jest również bardzo przyjemnie ciepło, tym bardziej, że temperatura powietrza wieczorem po zachodzie słońca spada. 

Płonące ognie
Próbujemy ten póki co wieczny ogień uwiecznić na krótkim naszym filmiku. Niestety tego wrażenia ciepła nie odda.


Do Baku jest już blisko. Po pół godzinie jesteśmy w okolicach naszego hostelu. Długo szukamy miejsca, w którym możemy zaparkować. Pomagają nam bezinteresownie uczynni ludzie. Jesteśmy zaskoczeni bezstronną uprzejmością tutejszych ludzi. 

Jeszcze chwilę spacerujemy po śródmieściu. Dzisiaj, w niedzielę, wydaje się, że ludzi jest zdecydowanie więcej niż normalnie. To nasz ostatni wieczór. Jutro jedziemy dalej. 

Baku, ostatni nasz wieczór na placu fontann
Baku, ostatni nasz wieczór na placu fontann