czwartek, 30 maja 2013

Maroko - Podsumowanie

Podczas naszej trzytygodniowej Podróży po Maroku przejechaliśmy prawie 3400 km, spaliśmy w 14 miejscach. Odwiedziliśmy wszystkie 9 miejsc wpisanych la listę dziedzictwa kulturalnego UNESCO:
1. medynę w Marrakeszu, 
2. ksar w Ait Ben Haddou, 
3. medynę w Fezie, 
4. zabytkowe miasto w Meknesie, 
5. ruiny w Vollubilis, 
6. medynę w Tetuanie, 
7. miasto Rabat, 
8. portugalskie miasto Mazagan (El-Jaddida), 
9. medynę As Sawira. 
W wielu miejscach jednak nie byliśmy. Czego najbardziej żałujemy? - chyba skalnych łuków w Legzira, bo byliśmy tak blisko. Nie byliśmy, a na pewno warto tam pojechać, to pustynia: słynny Erg Chebbi, nie byliśmy w oazach rzecznych południowego Maroka np. Zagora. Nie byliśmy także na najwyższej górze Maroka i całej Afryki Północnej - Toubkalu. Nie jest to trudna góra, każdy turysta może na nią wejść. W naszej kondycji wymaga to przynajmniej czterech dni, najlepszy termin wejścia to sierpień - październik, kiedy nie ma śniegów. Nie byliśmy także w Saharze Zachodniej. 
Dzięki zaplanowaniu naszej podróży przed wyjazdem, dzięki GPS-owi nie mieliśmy żadnych problemów z trafieniem do wszystkich zaplanowanych miejsc i hoteli. Nawigacja z reguły doprowadzała nas przed drzwi hotelu lub na uzgodniony z hotelem parking. Tylko w Tetuanie nie trafiliśmy od razu, wynikało to z robót drogowych i zamknięcia ulic.


Często znajomi pytają nas co nam się najbardziej podobało? Trudno coś konkretnego wymienić, po prostu podobało nam się wszystko. Największe wrażenie zrobił Fez, jedyne na świecie tak duże średniowieczne miasto, żyjące miasto, w którym praktycznie nic od średniowiecza nie zmieniono. Miasto to nie wszystkim będzie się podobać, dużo tu biedy, brudu i nieporządku. Olbrzymie wrażenie robi wieczór na placu Jamma el Fna w Marrakeszu, tego nie da się opisać. Mieszanina przeróżnych dźwięków i zapachów stwarza niesamowitą aurę, to trzeba przeżyć, trzeba tam być. Bardzo się nam podobały Chefchaouene i Asillach i chętnie byśmy tam wrócili (może dlatego, że byliśmy tam za krótko).

Maroko zaskakuje kontrastami. W centrach dużych miast (Rabat, Tanger, Casablanka) ma się wrażenie, że jest się w Europie, ludzie elegancko ubrani, bogate sklepy i wystawy, wypasione samochody. Oprócz elegancko, po europejsku ubranych kobiet nawet tu można spotkać kobiety w czarnych strojach, tylko ze szparką na oczy. Ale takich bogatych miejsc jest niewiele. Na prowincji jest bardzo biednie, do transportu głównie służą osiołki. Żniwa często wykonuje się sierpem. Podobno prawdziwa bieda jest tam, gdzie nie dociera transport drogowy.


W Maroku najlepiej można się porozumieć po arabsku i francusku. Jak to się stało, że 44 lata panowania Francuzów spowodowało, że francuski jest prawie językiem oficjalnym? My porozumiewaliśmy się angielskim, niestety my i Marokańczycy mówią tym językiem słabo.



Bezpieczeństwo. Nigdy w Maroku nie czuliśmy się zagrożeni. (Maroko to kraj policyjny, policji jest dużo). Może na początku w biednych dzielnicach starego Fezu czuliśmy się trochę nieswojo. Nie prowokowaliśmy losu, po zmroku unikaliśmy miejsc bez ludzi. Jedynymi naciągaczami byli fałszywi przewodnicy w Fezie i w Marrakeszu. Trzeba grzecznie, ale stanowczo odmówić. W Maroku prawie nikt nie wskaże nam drogi za darmo, każdy oczekuje za tę niewielką usługę zapłaty, czasami zbyt wygórowanej. Dlatego też najlepiej jest wiedzieć w jakim kierunku chcemy pójść i pytać jak najrzadziej. Jeżeli już musimy się pytać to najlepiej starsze dzieci lub elegancko ubranych mężczyzn, raczej nie kobiet, nie powinny one rozmawiać z obcymi. Trzeba pamiętać, że wiele ludzi w Fezie czy w Marrakeszu żyje wyłącznie ze wskazywania turystom drogi. Znane są przypadki niszczenia drogowskazów turystycznych przez miejscowych, aby nie stracić źródła dochodów.


Drogi i poruszanie się. Jakość dróg w Maroku jest dobra. Drogi główne maja stosunkowo dobrą nawierzchnię, są dość dobrze oznakowane. Ruch na drogach nie jest duży, można nawet powiedzieć, że mały. Drogi boczne np. ta przez przełęcz Tizi n'Test (z Agadiru do Marrakeszu) są wąskie, nawierzchnia taka sobie, ale ruch na nich praktycznie żaden. Kierowcy na ogół przestrzegają przepisów, odwrotnie niż u nas.  W wielu miejscach są rogatki, takie jak u nas były w stanie wojennym, trzeba się zatrzymać i okazać dokumenty. Policjanci lub wojsko kontrolują głównie miejscowych, obawiają się muzułmańskich ekstremistów. Na autostradach ruch umiarkowany, nikt nie pędzi ponad dozwolone 120 km/godz. Policji z radarami jest sporo. 
Odwrotnie jest w dużych miastach, tutaj ruch jest duży i chaotyczny, mało kto przestrzega przepisów (najmniej piesi, ale ryzykują dużo). Podczas całej naszej podróży nie widzieliśmy ani jednego wypadku drogowego.
Przepisy są takie jak u nas, za wyjątkiem niektórych rond gdzie pierwszeństwo ma wjeżdżający, ale ronda takie są wyraźnie oznakowane.

Noclegi. Wszystkie noclegi zarezerwowaliśmy przez internet na dwa, trzy miesiące przed wyjazdem z Polski. Prawie wszystkie noclegi rezerwowaliśmy przez www.booking.com. Tylko jeden w wodospadach Ouzoud rezerwowaliśmy ze strony internetowej hotelu, noclegi oferowane przez "booking" w tej miejscowości wydawały się nam zbyt drogie. Nie była to dobra decyzja, nocleg ten był zdecydowanie najgorszy (chociaż nie najtańszy). Preferowaliśmy małe hoteliki mające klimatyczną atmosferę, jeżeli była taka możliwość to wybieraliśmy riady. Średnio za nocleg zapłaciliśmy po niecałe 35 euro za pokój. Najtańszy był w wąwozie Todra - ok. 20 Euro, natomiast najdroższy w Tangerze i Rabacie - po 50 euro. W okresie, w którym byliśmy nie było większych trudności z noclegami (może oprócz Tangeru i Rabatu). Bez problemu można było wynająć w tym okresie hotel, ale na szukanie i targowanie się stracilibyśmy dużo czasu. Trudno powiedzieć, które były najlepsze. Wszędzie było czysto, ładnie i przyjemnie. Wszędzie śniadania były bardzo dobre, chociaż podobne, co mogło się wydawać nieco monotonne. Nie podajemy nazw hoteli (oprócz pierwszego w Agadirze, Didier bardzo dużo nam pomógł) i poszczególnych cen, każdy kto chce jechać do Maroka w internecie znajdzie na pewno coś na swoją kieszeń. 

Często znajomi się nas pytają ile ta wasza wycieczka kosztowała i czy można koszty te zmniejszyć ? O noclegach pisaliśmy wyżej. Oczywiście można taniej i bez śniadania, bez łazienki. Można już przenocować we dwie osoby za 100 dirhamów (niecałe 10 Euro), ale takie hotele nie ogłaszają się w internecie, chociaż jest ich dużo, trzeba szukać na miejscu. Są takie, które latem oferują nocleg na dachu pod chmurką we własnym śpiworze, jest jeszcze taniej.
Za samolot z Berlina w obie strony z bagażem za dwie osoby zapłaciliśmy ok.1250 zł (ok. 320 Euro). Największym kosztem oprócz noclegów było wypożyczenie samochodu, za samochód (Peuget 207) zapłaciliśmy 2900 zł (ok. 750 Euro) za 22 dni. Samochód wynajmowaliśmy za pośrednictwem RentalCars.com (o tym piszemy we wstępie). paliwo było o ok. 10% tańsze niż w Polsce. Zużycie paliwa ok. 5,5 l/100 km. Samochód na pewno można wynająć taniej w miejscowych wypożyczalniach, ale czy będzie miał wszystkie ubezpieczenia i będzie niezawodny? Nasz od firmy Budget nie miał jeszcze roku, a na liczniku nieco ponad 20.000 km. Nie mieliśmy z nim żadnych problemów.
Za obiady i napoje w ciągu dnia płaciliśmy średnio ok. 12-14 Euro dziennie, najtańszy nasz obiad to niecałe 6 euro, najdroższy w Fezie - 25 euro. Najtaniej można zjeść na ulicznych straganach oraz restauracjach dla miejscowych, są czyste, wyglądem przypominają nasze dawne bary mleczne. Należy przestrzegać zasady: jemy tam gdzie jest dużo ludzi, najlepiej miejscowych, jedzenie tam na pewno będzie smaczne, świeże i tanie. 


Inne koszty. Pozostałe większe nasze koszty to; wykup ubezpieczenia na koszty leczenia - zapłaciliśmy ok. 300 zł (ok. 75 Euro) oraz koszty zakupu mapy GPS Maroka - prawie 200 zł (ok. 50 Euro).



Zdrowie. Na szczęście nic złego się nam nie przydarzyło. Mimo jedzenia w różnych miejscach. Raz tylko miałem lekkie nudności, ale chyba to wynikało z pomieszania pokarmów niż z zatrucia. Przez pół dnia nie miałem ochoty na jedzenie. Przez połowę naszego pobytu unikaliśmy surowizn, ale jak zobaczyliśmy jak inni piją sok pomarańczowy czy też jedzą sałatki to odpuściliśmy. Profilaktycznie codziennie po południu lub wieczorem, jak już dojechaliśmy na miejsce piliśmy po małym kieliszku 70% śliwowicy, czy to coś pomogło?



Wstępy do zabytków i muzeów nie są drogie, średnia cena za wstęp do państwowych zabytków to 10 - 20 dirhamów/osobę (ok.1-2 Euro)
Wstępy do prywatnych obiektów są już droższe, np do ogrodów Majorelle wstęp to 50 dirhamów (ok. 5 Euro). Najwięcej nas kosztował wstęp do meczetu Hassana II w Casablance - 120 dirhamów (ok. 12 Euro).



Zakupy. W Maroku są też podobne centra handlowe, jak w Polsce (ale nie tak dużo), można tam kupić takie same co u nas towary, lecz nieco droższe. W Maroku, co widać na naszych zdjęciach, jest też na szczęście bardzo dużo bazarów oferujących miejscowe wyroby (chociaż czasami tam też można spotkać chińszczyznę). Bardzo się nam podobały wyroby miejscowego rzemiosła, ale zupełnie nie jesteśmy zorientowani w cenach. Towary w sklepach rzemieślników i na sukach nie mają cen, spytanie się o cenę rozpoczyna negocjację i oznacza, że towar chce się kupić. Można wejść do sklepu, przymierzyć np. 10 par kapci skórzanych i wyjść, sprzedawca nie będzie miał pretensji, ale jak się spyta o cenę, to już nie. 


Maroko jest dzisiaj krajem stabilnym i przewidywalnym. Poziom życia ciągle rośnie, ale czy to zadowala wszystkich Marokańczyków? Problemem Maroka jest duży przyrost naturalny, czy z tym problemem sobie poradzą? Naszym zdaniem, takim stabilnym krajom jak Maroko, o nieco innej demokracji i innych zwyczajach, my jako kraje UE powinniśmy więcej pomagać w rozwoju, po to aby w przyszłości z tych krajów było jak najmniej emigrantów, aby kraje te mogły asymilować emigrantów z innych, uboższych stron. Nie powinniśmy za bardzo wtrącać się w ich demokrację i zwyczaje. Uważamy, że marokańskie kobiety same powinny sobie wywalczyć należne im prawa, bez naszej, europejskiej pomocy.



Maroko to fascynujący kraj, o długiej i ciekawej historii, pełen zabytków, o odmiennej od naszej kulturze i religii, ze wspaniałymi krajobrazami, niespotykanymi w Europie. Trochę egzotyczny, ale bezpieczny i "cywilizowany", przyjazny turystom. Polecamy każdemu, ale wyjeżdżając zaznajomcie się z aktualnymi ostrzeżeniami MSZ oraz ze stanem bezpieczeństwa. Jeżeli ktokolwiek miałby jakieś pytania odnośnie planowania wyjazdu do Maroka, chętnie udzielimy, w miarę swoich możliwości, odpowiedzi.


środa, 15 maja 2013

Maroko Dzień 22 Essaouira - Agadir

Po przyjściu rano na parking w Essaouira czekała nas niespodzianka, auto było całe pokryte pyłem znad Sahary. Tak normalnie tego pyłu nie było widać, ale szyby w aucie były do mycia. Musieliśmy pożyczyć wiaderko od parkingowego i umyć szyby. Potem czekała nas druga niespodzianka, przy wyjeździe z parkingu na drogę główną był znak "stop". Ruchu nie było żadnego, zwolniłem prawie się zatrzymałem, kawałek dalej stał policjant, zaczęła się dyskusja "- czy widział pan ten znak?" "- widziałem i się zatrzymałem", "- nie zatrzymał się pan", "- zatrzymałem się", i tak przez pięć minut, potem z parkingu wyjeżdżał następny samochód, ten nawet nie zwolnił (widoczność pełna, żadnego ruchu) policjant zatrzymał go, a nas na szczęście puścił bez mandatu. Był to dla nas ostatni dzień jazdy. Do pokonania mieliśmy ostatnie 198 km do Agadiru, skąd zaczęło się nasze zwiedzanie Maroka. Trasa jest widoczna na załączonej mapce.



Droga do Agadiru główną drogą N1 jest bardziej kręta, niż wynikałoby to z mapy. Między Essaouirą a Agadirem góry Atlasu Wielkiego schodzą do oceanu. Widoki są ładne: góry, a w drugiej części góry i ocean. Znowu wjeżdżamy w krainę drzew arganiowych, spotykamy wiele drogowskazów do kobiecych spółdzielni produkujących olej i kosmetyki, niektóre stoiska są tuż przy drodze.
Oglądamy nasze ostatnie widoki w Afryce i Maroku:


Droga przez Atlas Wysoki w pobliżu Essaouir'y
Szkoda, że nie mogliśmy się tutaj na plaży zatrzymać, jak te samochody
....i tutaj

....i tutaj
Pożegnanie z Oceanem Atlantyckim
Chcieliśmy jeszcze wstąpić w Agadirze do znanej nam "restauracji" przy targu rybnym. Niestety zbyt wcześnie byliśmy umówieni na zdanie samochodu. Spieszymy się więc na lotnisko. Zdanie samochodu trwało jeszcze krócej niż jego wypożyczenie. Szybko jesteśmy wolni. Odprawiamy bagaż, idziemy na obiad. Obiad na lotnisku nie odbiega cenowo od podobnych restauracji w Maroku. Na lotnisku w Warszawie lub w Europie nie byłoby nas stać na taki obiad na lotnisku.


Z żalem wyjeżdżamy. Chętnie zostalibyśmy w Maroku dłużej. W ogóle nie czuliśmy znużenia podróżą. Najchętniej jechalibyśmy dalej i dalej.... 

Dlaczego Maroko ma taki urok ?




Lot do Berlina spokojny, już bez takich emocji jak lot do Maroka. Teraz lecimy nieco inaczej z Agadiru kilka minut na wschód, nad Atlasem przelatujemy w miejscu ośnieżonych turni, może któraś z tych gór to Toubkal. Widoczność dzisiaj jest słaba. 

 Przelatujemy nad Atlasem Wysokim
W Berlinie na lotnisku jesteśmy późno po 22. Odbiera nas, tak jak uzgodniliśmy wcześniej właściciel pensjonatu w którym śpimy.
Następnego dnia jedziemy już swoim samochodem z Berlina do domu. Droga autostradą bez emocji, oprócz 90 kilometrowego odcinka zaraz za granicą, fatalna nawierzchnia, kiedy to poprawią?

poniedziałek, 13 maja 2013

Maroko Dzień 21. Essaouira.

Dzisiejszy dzień jest naszym ostatnim całym dniem w Maroku. Zwiedzanie rozpoczynamy od portu rybackiego, który znajduje się tuż obok starego miasta. W małym basenie portowym jest mnóstwo niebieskich łodzi rybackich, podobnych do naszych bałtyckich z sprzed 30 – 40 lat. Są też większe kutry. Rybacy właśnie kończą wyładunek swoich nocnych połowów, ryby z większych kutrów ładowane są prosto do samochodów chłodni, ludzie pomagający w załadunku jako zapłatę dostają siatkę z rybami. Ci z mniejszych łodzi na prymitywnych straganach sprzedają swoje ryby. Inni reperują i zwijają sieci. Lubimy tę atmosferę portu rybackiego ten ruch, rwetes, zapach świeżych ryb, zapach morza.



Łódki rybackie w basenie portowym w tle większe kutry
Jeden z wielu straganów w porcie
Przy wejściu do portu rybackiego
Rybacy pracują przy sieciach
Za czasów fenickich w miejscu dzisiejszej Essauira'y była niewielka manufaktura wytwarzająca barwnik purpurowy z niewielkich skorupiaków, które żyły tylko na malutkich wysepkach. Wysepki te widać z portu i z fortecy. Później za czasów rzymskich ta wytwórnia purpury była szczególnie chroniona, barwnikiem tym farbowano tylko szaty cesarskie, nikt poza cesarzem Rzymu pod karą śmierci nie mógł nosić szat purpurowych. Barwnika tego było bardzo mało, skorupiaki te miały tylko małą purpurową plamkę i z tej plamki pozyskiwano cenny barwnik.
W 1506 r. Portugalczycy założyli tu osadę pod nazwą Mogador, twierdzę tę zdobyli w 1541 r. Marokańczycy. Essauira w obecnym kształcie powstała w roku 1765 gdy sułtan Sidi Mohammed ogłosił ją głównym portem eksportowym kraju. Sułtan ten zatrudnił francuskich jeńców do budowy twierdzy i miasta. Dlatego też miasto ma do dnia dzisiejszego ulice proste, przecinające się pod kątem prostym i są szersze niż w innych marokańskich medynach.
Sułtan tu miał kontrolę nad zagranicznymi kupcami, europejskimi bankierami, głównie Żydami, którzy tylko w tym mieście mogli mieszkać i prowadzić interesy.

Essauira miasto i twierdza widziana z portu rybackiego
Z portu wracamy do miasta. Stara Essauira nie jest wielkim miastem ok. 800 x 500 m. W trzy godziny można prawie zajrzeć w każde miejsce. Najciekawszym miejscem to nadmorska twierdza tzw. bastion Północny. Na szczycie stoją armaty, które nigdy nie były użyte. Widać stąd słynne wysepki Purpurowe.

                                                      Armaty w bastionie Północnym, widać wysepki Purpurowe

                                                       Bastion Północny

                                                              Tak wygląda miasto z jednej strony murów,

                                                                  A tak wygląda z drugiej.strony muru

W północnej części miasteczka znajduje się malutki cmentarzyk katolicki, niestety mocno zaniedbany.

Cmentarzyk katolicki


Essaouir'a jest stolicą rzemiosła w drewnie, można tu kupić śliczne wyroby inkrustowane różnymi gatunkami drewna od malutkich pudełeczek po śliczne blaty stołów. Całe stare miasto to jeden wielki bazar. Ponieważ jest tu wiele turystów, ceny są wyższe niż w innych miastach Maroka. W miasteczku odbywają się latem festiwale muzyczne głównie gatunku gnawa, jest to muzyka bractw muzułmańskich oraz festiwal sztuki, tańca i muzyki andaluzyjsko-arabskiej. Organizowane są liczne warsztaty malarskie i rzeźbiarskie, dlatego tutaj tak dużo galerii sztuki. Za murami starego miasta znajdują się nowoczesne hotele, tutaj są bardziej kameralne, nie takie olbrzymie jak w Agadirze.

Główna uliczka

Różnego rodzaju stragany


Obok miasteczka znajdują się ładne plaże, cenione przez windsurferów.

Ostatni zachód słońca w Maroku

Spacerujemy po miasteczku zwiedzamy, robimy niewielkie zakupy. Siadamy na ławeczkach, obserwujemy przechodzących ludzi chłoniemy atmosferę miasteczka, słuchamy muzeinów nawołujących do modlitwy.
Wieczór jest pogodny i ciepły. Szkoda, że to nasz ostatni wieczór w Maroku.

Dziadek z wnuczkami na wieczornym spacerze
Po zachodzie słońca

niedziela, 12 maja 2013

Maroko Dzień 20. El-Jadida i droga do Essaouira'y

Dzień zaczynamy dziś od śniadania, które jemy na dachu naszego hoteliku. Roztacza się tu widok na całe stare miasto. Dziś jest ładna pogoda i nie wieje już ten silny i chłodny wiatr. Idziemy zaraz do miasta. Największym zabytkiem El-Jadidy jest portugalska XVI wieczna podziemna cysterna na wodę znajdująca się w centrum miasta. Wejście do cysterny znajduje się w jednym z budynków i jest dobrze oznakowane. Schodkami schodzimy do podziemi. W cysternie Portugalczycy magazynowali wodę pitną na wypadek suszy i oblężenia.

.

Portugalska cysterna
Cysterna to olbrzymia podziemna komnata na planie kwadratu, w której 25 kolumn podpiera późnogotycki strop. Cysterna ta jest o wiele mniejsza od tej wybudowanej w VI wieku w Konstantynopolu, obecnym Stambule. W środku w stropie znajduje się otwór, którym była czerpana woda. 
To tutaj Orson Welles w roku 1950 nakręcił kilka scen swojego słynnego Otella. W cysternie jesteśmy zupełnie sami.
Potem idziemy na mury miasta, są ogromne, grube na kilka metrów, wysokie na 10-12 metrów. Murami można spacerować dookoła. W czterech narożnikach murów znajdują się dodatkowo bastiony. Z murów podziwiamy widoki: do środka na stare miasto z przecinającą go w środku główną uliczką, na zewnątrz na ocean oraz port i nowe miasto. W pobliżu północno-zachodniego bastionu na murach żydzi wybudowali synagogę, niestety nie można jej zwiedzać. Szkoda, że jest odpływ i ocean znajduje się w pewnym oddaleniu.


Wejście na mury


Mury, stara fosa w głębi nowe miasto




Stara synagoga na murach
Ogromne mury
Główna uliczka Mazaganu (nazwa portugalska El-Jadidy) widziana z murów


W południe wyjeżdżamy z El-Jadidy, jedziemy boczną drogą wzdłuż oceanu atlantyckiego.  




Czasami otwierają się po prawej stronie ładne widoki na ocean. 

                                                   Droga nad oceanem

Do Oualidia przejeżdżamy głównie przez tereny rolnicze. Uprawia się tu głównie warzywa, przejeżdżając obok jednej z farm widzimy jak dwa olbrzymie TIRy ładowane są skrzynkami z kalafiorami. Oualidia, kiedyś tylko mały port, jest dziś miejscowością wypoczynkową głównie dla Marokańczyków. Warunki do kąpieli są tu lepsze aniżeli w Agadirze. Znajduje się tu dość spora laguna. Ocean właśnie tutaj przedziera się przez wydmy. Woda w lagunie jest spokojna i cieplejsza niż w oceanie. Dlatego nad brzegami laguny jest wiele kąpiących się. Większość kobiet kąpie się kompletnie ubrana, mężczyźni natomiast normalnie w kąpielówkach.



Laguna w Oualidia



Połączenie laguny z oceanem

Kąpiel

Ponieważ jest już pora obiadowa zaczynamy rozglądać się za jakąś restauracją, ale tutaj w pobliżu plaż nie widać żadnej. W końcu dochodzimy do miejsca, w którym miejscowi rybacy wyciągają na brzeg swoje łodzie, takie podobne kiedyś były na polskim wybrzeżu Bałtyku, i sprzedają na straganach swoje ryby i owoce morza. Zaczepia nas tu mężczyzna i pyta czy nie zjedlibyśmy ryby. My odpowiadamy, że chętnie ale nie surową. Ponieważ nie moglibyśmy się dogadać na migi mówi nam, że 150 metrów stąd ma restaurację. Ciągnie nas w kierunku oceanicznej plaży. Widzimy z daleka stoliki i parasole słoneczne. Restauracja naszego naganiacza, to jeden rożen i dwa stoliki. Takich restauracyjek jest tu kilkanaście. Przynosi nam żywe homary oraz ryby do wyboru. Jak usłyszeliśmy ceny homarów, to podziękowaliśmy. Pobiegł za nami, posadził nas z powrotem i rozpoczęliśmy negocjacje. Homara dostaliśmy mniej niż za połowę ceny wyjściowej, a na dodatek jeszcze po kilka sardynek. Na posiłek czekaliśmy siedząc przy stoliku, dziesięć metrów od brzegu oceanu, gdzie rozbijały się olbrzymie fale. Był to nasz najsmaczniejszy obiad, na dodatek w tak wspaniałej scenerii.

Stragan z rybami i owocami morza

Nasza "restauracja"
Nasz stolik
Nasz obiad
Droga z Oualidia do Safi prowadzi wzdłuż klifu, czasami dochodzi prawie do jego ponad stu metrowej krawędzi. W takich miejscach stajemy i podziwiamy wspaniałe widoki.
Niestety jest już późno i brakuje nam już czasu i nie możemy nawet na krótko zatrzymać się w Safi, miasta słynnego z ceramiki. 


Klifowe wybrzeże w pobliżu Safi

Pusta droga do Safi

Do Essaouira przyjeżdżamy na godzinę przed zachodem słońca. Nasz hotel znajduje się przy głównym placu, tuż za murami medyny. Zamówiliśmy nasze ostatnie dwa noclegi w najstarszym hotelu, kiedyś był to jedyny hotel w promieniu ponad 100 kilometrów. To tu mieszkał w roku 1950 Orson Welles wraz z swoją ekipą filmową, kręcąc tu i w El-Jadidzie swojego "Otella". W hotelu czekała na nas niespodzianka, recepcjonista zakomunikował nam, że zamówiony przez nas pokój jest zajęty i proponują nam jeden z najdroższych pokoi w hotelu, ale otrzymamy rabat i za noclegi nie zapłacimy drożej. Pokój jest wspaniały, duży ponad 40 m² olbrzymie łóżko z baldachimem – moskitierą, kanapa, inkrustowany okrągły stolik i dwa fotele. Z okien wspaniały widok na główny plac miasta. Następnego dnia zobaczyliśmy w recepcji, że kosztuje prawie trzy razy tyle aniżeli ten przez nas zamawiany. 

Nasz pokój


W hotelu już tylko wspomnienie po "Ottelu"


Wieczorem idziemy na spacer po starym mieście, spacerujemy zupełnie bez celu, siadamy na ławeczkach, przyglądamy się ludziom robiącym zakupy w licznych sklepikach i straganach. Oglądamy liczne tutaj galerie sztuki. Przyglądamy się turystom, których jest tu sporo. Zwiedzanie i zakupy zostawiamy na następny dzień.

Wieczorem na uliczkach Essaouira

sobota, 11 maja 2013

Maroko Dzień 19. Casablanka i El-Jadida

Głównym celem na dzisiaj jest zwiedzanie meczetu Hassana II w Casablance. Staramy się nie tracić dużo czasu i jak najwcześniej wyjechać z Rabatu.
Trasa nasza prowadzi wzdłuż wybrzeża atlantyckiego, co dobrze widać na poniższej mapce:



Na autostradzie do Casablanki
Casablanca, kiedyś fenicka osada była zamieszkana później przez Berberów, w 1468 r. osadę tę zajęli Portugalczycy i nadali jej nazwę Casa Blanka, później miasto zajęli Hiszpanie, po trzęsieniu ziemi w 1755 r. miasto odbudował sułtan Sidi Mohammed. Casablanka jest teraz największym miastem Maroka, mieszka tu ok. 5-6 milionów mieszkańców, z ubogich rejonów ciągle w poszukiwaniu pracy przyjeżdżają tu ludzie, zaludniają olbrzymie dzielnice slumsów. Casablanka swoją wielkość zawdzięcza Francuzom. Ocean w rejonie Rabatu jest zbyt płytki, by tam mógł powstać duży port, odpowiednie miejsce było w okolicy Casablanki. Wokół portu powstało miasto. Dziś Casablanka jest centrum przemysłowym, finansowym i kulturalnym Maroka. Podczas II Wojny Światowej w Casablance spotykał się prezydent Roosevelt z premierem Churchillem. Miasto rozsławił kultowy film Michaela Curtiza ”Casablanca” z Humphrey'em Bogartem i Ingrid Bergman, wbrew obiegowym opiniom żadna ze scen nie została nakręcona w tym mieście.

Do Casablanki jedziemy by zwiedzać meczet Hassana II. Meczet jest darem narodu marokańskiego dla króla Hassana II. Budowla została ukończona w 1993 r i kosztowała prawie 800 milionów dolarów. Dla niezbyt bogatego Maroka był to olbrzymi wydatek. Meczet jest imponujący, wymiary wnętrza 200X100 m, wysokość minaretu 210 m. Tyle wiedzieliśmy z przewodników przed wyjazdem. Meczet można jako jeden z nielicznych zwiedzać tylko w grupach z przewodnikiem i tylko w określonych godzinach. Z Rabatu do Casablanki mamy ok. 100 km w większości jest to autostrada. Na przedmieścia Casablanki docieramy w nieco ponad godzinę. Po wjechaniu do miasta zaczyna się duży ruch pojazdów, wleczemy się w strasznym korku. Na ulicy, na której są trzy pasy ruchu w jedną stronę, samochody i inne pojazdy, motocykle, skutery, dorożki ustawiają się w pięć pasów. Ta masa pojazdów porusza się bardzo wolno, cały czas muszę uważać, aby na nikogo nie najechać. Pojazdy ciągle zmieniają pasy, kierowcy trąbią, niecierpliwią się. 


Ruch w Casablance
Na przejechanie kilkunastu kilometrów do meczetu Hassana II potrzebujemy ponad półtorej godziny. Spóźniamy się kilka minut na ostatnie wejście przedpołudniowe o 11.00. Następne jest o 14.00. Mamy więc trzy alternatywy: albo zaczekamy na miejscu, albo pojedziemy do centrum, albo pójdziemy pieszo do centrum. Do centrum nowej Casablanki jest ok. 2,5 km w jedną stronę. Spacer zajmie nam ponad godzinę, kasy do meczetu zaczynają sprzedawać bilety 30 minut przed wejściem, a chętnych takich jak my jest sporo. Jazda samochodem to następna szansa, że utkniemy gdzieś w korku, no i problem z parkowaniem.
Zostajemy więc i podziwiamy ogromny meczet z zewnątrz. Jest imponujący. Plac przed meczetem też jest olbrzymi. Meczet wybudowany jest częściowo na sztucznie usypanym półwyspie, a to dlatego, że jak wierzą muzułmanie „tron Boga powinien znajdować się na wodzie”.  


Dojeżdżamy do meczetu Hassana II
Meczet Hassana II

Zabudowania przy meczecie

Meczet trudno opisać słowami, jest wielki ale nie przytłacza swoją wielkością, bryła jest ładna z daleka o kolorze beżowym z zielonym dachem. Dach nad salą modlitewną jest częściowo rozsuwany, w środku może się pomieścić swobodnie 25.000 wiernych, w środku zmieściła by się paryska katedra Notre Dame. Meczet otoczony jest budynkami towarzyszącymi: biblioteką, medresą i innymi. Wszystkie dobrze z sobą komponują, tworzą ładny architektonicznie kompleks, może trochę brakuje zieleni parku, trawników i kwiatów. Oczekiwanie na otwarcie kas to spacer pomiędzy budynkami, weszliśmy też do podziemi meczetu – basenu ablucyjnego, tam mogliśmy zajrzeć bez biletu i przewodnika, byliśmy też odpocząć w pobliskiej kawiarence na pysznym marokańskim soku pomarańczowym.

Plac przed meczetem też jest ogromny

Wreszcie doczekaliśmy się otwarcia kas, kupiliśmy najdroższe w Maroku bilety wstępu po 120 dirhamów (ok 12 euro). Potem przewodnicy podzielili nas na grupy językowe. Dostajemy worki plastikowe na buty i wreszcie wchodzimy do środka. Meczet oszałamia swoim ogromem, nam się podoba, kolorystycznie i architektonicznie jest spójny. Jest zimny, nie dlatego, że cały jest z kamienia z różnych marmurów i granitów ale dlatego, że nie ma w nim życia, nie ma tu wiernych oprócz małego wyodrębnionego miejsca do którego bocznymi drzwiami mogą wchodzić miejscowi, modliło się tylko kilka osób. Ta świątynia nie żyje jest zbyt sterylna. Podobno kilka razy do roku w całości wypełnia się wiernymi, chcielibyśmy to kiedyś zobaczyć. Chcielibyśmy zobaczyć jak przez środek świątyni przepływa strumień (teraz widzimy tylko miejsce w którym przepływa). Szkoda, że nie możemy tutaj sami pochodzić, pooglądać detale, przewodnicy i służba porządkowa ciągle nas pogania. Po obejrzeniu głównej świątyni zakładamy buty i schodzimy do piwnic, w których znajdują się rytualne pomieszczenia ablucyjne oddzielne dla kobiet i mężczyzn. Pomieszczenia są całe wykończone marmurem, tylko ażurowe, rzeźbione ścianki wykonane są z innego kamienia, stanowiska do rytualnej kąpieli zrobione są z marmurowego grzyba, z którego kapelusza woda rowkami płynie cienką strużką, przy każdym grzybie jest dziesięć stanowisk. W każdym pomieszczeniu jest kilkadziesiąt takich marmurowych fontann – grzybów.


Wnętrza meczetu


W meczecie

Tu wydzielono małe miejsce i tu modlą się miejscowi

Przechodzimy do podziemi i sal ablucyjnych

Przy tych "grzybach" wierni się obmywają


Całe zwiedzanie trwało nieco ponad godzinę. Wychodzimy z boku meczetu widzimy stąd południowe blokowiska Casablanki, tu przy meczecie chłopcy skaczą do oceanu, który rozbija swoje fale o umocniony brzeg.

Tuż przy meczecie Hassana II



                                                                          Wyjeżdżamy z Casablanki

Musimy się spieszyć do El-Jadidy mamy dwie godziny jazdy szkoda, że tak mało i nie możemy jechać wolniejszą i bardziej widokową trasą brzegową. Jedziemy szybszą drogą główną (lecz nie autostradą), która omija większość miejscowości. Nocleg mamy zarezerwowany w hoteliku w centrum starego portugalskiego miasta.


Portugalczycy założyli tu na początku XVI w warowny port, nazwali go Mazagan. Port, miasto otoczony jest wysokim murem, także od strony morza. Dziś teren starego miasta wydaje się niewielki, jest to nieregularny czworobok zbliżony do kwadratu o boku ok. 200-250 m. Portugalczycy musieli mieć jakieś porozumienie z sułtanami i byli tutaj tolerowani przez ponad 250 lat. Dopiero w 1769 r. sułtan Sidi Mohamed zdobył miasto, prawdopodobnie otoczył od strony lądu i zerwał linie zaopatrzenia. Portugalczycy ewakuowali ludność miasta do Brazylii. Sułtan nie bardzo wiedział co zrobić z zdobytym miastem, przez kilkadziesiąt lat było niezasiedlone. Potem zostali tu przesiedleni żydzi z okolic, głównie z pobliskiego Azemmour. Po drugiej wojnie światowej prawie wszyscy Żydzi z El Jadidy wyjechali do Izraela i miasto dalej stało puste i niszczało. Ludzie nie chcieli się tu osiedlać, ponieważ zabudowa ma charakter europejski, domy mają okna na ulice, a nie do środka budynku. Po kilku latach zaczęła się tu osiedlać miejscowa biedota. Mimo tego budynki, a przede wszystkim mury obronne są w dobrym stanie, choć mocno zaniedbane. Po wpisaniu miasta na listę zabytków UNESCO miasto zaczyna żyć, z całą pewnością za kilka lub kilkanaście lat będzie ładnie odnowione, w opuszczonych budynkach powstaną nowe hotele i restauracje.




Mury miasta portugalskiego


 

Nawigacja doprowadza nas bez problemu pod sam hotelik, jest on więcej niż skromny, ale czysty,obsługa miła. Hotelik prowadzi Włoch ożeniony z Marokanką. Zaraz po zakwaterowaniu idziemy coś zjeść. Musimy opuścić mury starego miasta, chcemy trafić do słynnej restauracji rybnej, opisanej w przewodnikach i w internecie. Bez trudu ją znajdujemy, tuż przy murach miasta portugalskiego. Od razu nam podpada, bo nie ma tu ludzi. Jedzenie średnie, a ceny jak na Maroko powyżej średniej. Jeszcze raz sprawdza się zasada, że jeżeli chce się smacznie i tanio zjeść to trzeba iść tam, gdzie stołują się miejscowi i gdzie jest dużo ludzi.


Wieczorem na nadmorskiej promenadzie w El-Jaddida'dzie


Wieczór na ulicach miasta

W międzyczasie zrobił się wieczór. El-Jadida jest marokańskim wczasowiskiem. Jest tu wiele nowoczesnych hoteli, ale mało jest tu turystów z zagranicy. Jest tu ładna piaszczysta plaża, a przy niej nowoczesna promenada. Dziś jest sobota, mimo silnego porywistego i chłodnego wiatru od morza promenadą spaceruje wiele ludzi. Zaraz za nią jest park, jest tu bardziej zacisznie. W parku wiele nowoczesnych rzeźb. El Jadida organizuje latem plenery dla rzeźbiarzy, niektóre rzeźby ozdabiają promenadę, park i miasto. Późnym wieczorem wracamy do wyludnionego o tej porze miasta portugalskiego i naszego hoteliku.


Rzeźby na ulicach miasta