wtorek, 30 kwietnia 2013

Maroko Dzień 8. Quarzazate i wąwóz Dades

Dopiero rano przy śniadaniu widzimy, że nasz hotelik jest pełen turystów. W nocy przyjechało kilka samochodów. Jest ładny, słoneczny dzień, już nie wieje, jest dużo cieplej. Przed nami 279 km, jak pokazuje poniższa mapka:



Jedziemy do pobliskiego Ouarzazate, po drodze zbaczamy troszeczkę z głównej drogi N10 do kasby Tiffoultoute. W porównaniu z Ait Benahaddou to maleństwo, jest też malownicza i też „grała” w kilku filmach. Oglądamy tylko z zewnątrz, mamy mało czasu. Ouarzazate, jest nowym miastem, założonym przez Francuzów. Tu była jedna z głównych baz francuskiej Legii Cudzoziemskiej, dzisiejsze miasteczko powstało jako miasto garnizonowe. Dzisiejsze Ouarzazate to stolica marokańskiego przemysłu filmowego. Są tu liczne studia filmowe, jeżeli na filmie widać plenery pustynne, to z dużym prawdopodobnie były kręcone tutaj oraz w tutejszych studiach.

 W kasbie Tiffoultoute
Przed Chez Dimitri
Zatrzymujemy się w centrum miasteczka, szukamy klimatycznej i słynnej restauracji i kawiarni „Chez Dimitri” założonej w 1928 r. przez Greka, do dziś prowadzona jest przez rodzinę założyciela. Można podobno tu spotkać wielu podróżników, niespotykane jest też wyposażenie lokalu. Niestety nie znajdujemy, idziemy na kawę do innej kawiarni, po wyjściu z której od razu znajdujemy „Chez Dimitri”, niestety jest zamknięta, będzie otwarta później.
Jedziemy dalej na zachód. Zaraz za centrum, jeszcze w Ouarzazate po lewej stronie jest ładna kazba Taourirt, mimo olbrzymich pokus oglądamy ją tylko z zewnątrz.

Kazba Taourirt
Jedziemy teraz półpustynią, rosną tutaj jakieś suchorośla i nieliczne kępki traw. Czasami widać stada czarnych kóz i wielbłądów pasących się na tych ubogich pastwiskach.
Po lewej stronie w oddali widać ośnieżone szczyty Atlasu Wysokiego, po prawej stronie w pewnym oddaleniu jest dolina rzeki Dades, czasami droga zbliża się do rzeki, wjeżdżamy wtedy na krótko w strefę palm. 


Półpustynia i Atlas Wysoki
Jezioro na pustyni
Na południu widać duże jezioro, jest to jezioro zaporowe na rzekach Dra i Dades. Nie dopływają one do morza nikną na południu, już w Algerii, w piaskach Sahary. Marokańczycy chcą jak najwięcej wody pozostawić u siebie.
Dojeżdżamy do Boulmane, jest to centrum uprawy róż w Maroku, przed miejscowością wiele osób przy drodze próbuje sprzedać wieńce z płatków róż. Skręcamy tu z głównej drogi na północ w wąwóz Dades. Na początku nie przypomina to wąwozu, jest to szeroka, brzydka dolina. Po kilku kilometrach się zwęża koło miejscowości Ait Arbi widać dużą malowniczą formację skalną tak zerodowaną, że przypomina mózg. Dlatego też jest nazywana „mózgiem Atlasu”. Zatrzymujemy się na niewielkim parkingu, robimy zdjęcia. Spotykamy tu czworo Czechów z Pragi, małżeństwo z dorosłym synem i synową. Jeżdżą po Maroku tak jak my, podobną do naszej trasą. Dziwne, ale bez umawiania spotkamy się z nimi jeszcze dwa razy, w wąwozie Todra i w Fezie.

"Mózg Atlasu"





Dziwnie wyglądają te skałki
Jedziemy dalej na północ, wąwóz coraz bardziej się zwęża, w pewnym momencie droga i rzeka nie mieszczą się razem. Droga teraz prowadzi bardzo stromymi serpentynami. Na górze jest restauracja. Roztacza się tu wspaniały widok na drogę, którą przyjechaliśmy i w dół na wąwóz. Zatrzymujemy się na herbatę, podziwiamy widoki.

Droga w w wąwozie Dades
Wąwóz Dades

Wąwóz Dades kilka kilometrów dalej


Z restauracji jedziemy jeszcze chwilę wąwozem, teraz droga jest poprowadzona dnem wąwozu, tuż przy rzece pomiędzy pionowymi skałami. Po czterystu metrach wąwóz się rozszerza. My musimy wracać z powrotem do Boulmane, gdybyśmy mieli samochód z napędem na cztery koła moglibyśmy jechać przez góry bezpośrednio do wąwozu Todra. Dwadzieścia kilometrów dalej, koło miejscowości Tinerhir znowu skręcamy z głównej drogi w lewo do równoległego do Dades wąwozu Todra. Na początku jest to również szeroka dolina. Jedziemy wysoko ponad jej dnem, widzimy teraz na dole pośród żółto – brązowych skał zieloną wstążkę. Są to gaje palmowe tzw. palmiarnie, rosnące przy rzece, w takiej palmiarni jemy naszą obiado – kolację. Po posiłku idziemy ścieżką wśród palm. Pod palmami ludzie uprawiają ziemię, można tu zobaczyć ogródki warzywne z marchewką ziemniakami. Na placyku między palmami chłopcy zrobili sobie boisko, na którym grają w piłkę.

Autostopowicze
Widać gdzie płynie rzeczka
Dwadzieścia kilometrów dalej mamy nasz hotelik, który znajduje się tuż przy wlocie do właściwego wąwozu. Przyjeżdżamy prawie o zmroku. Wąwóz będziemy zwiedzać jutro rano. Właścicielem hoteliku jest miły młody mężczyzna. Gościł on u siebie grupę alpinistów z Krakowa. Sam też jest alpinistą i przewodnikiem. Mimo, że jest muzułmaninem, częstujemy go kieliszkiem naszej śliwowicy.

Boisko pod palmami

niedziela, 28 kwietnia 2013

Maroko Dzień 7. Droga przez Atlas Wysoki i Ait Benhaddou

Zaraz po śniadaniu wyjechaliśmy na południowy zachód w stronę Atlasu Wysokiego. Teraz przez góry będziemy przejeżdżać luksusowo bo główną drogą N9 przez przełęcz Tizi n'Tichka – 2260 m npm. Ilustruje to poniższa mapka:



Przejedziemy dziś ponad 280 km. Pierwsza część drogi mało ciekawa krajobrazowo, przez pola pośród pagórków. Po dojechaniu do drogi N9 wjeżdżamy w Atlas Wysoki, teraz otwiera się przed nami wspaniały wysokogórski krajobraz. Czasami po prawej stronie widać ośnieżone gniazdo Toubkal'u, czasami po lewej też ośnieżone szczyty masywu M'Goun.



Przez Atlas Wysoki

Niżej jest zielono, dużo lasów jadąc wyżej powoli drzew jest coraz mniej, coraz więcej hal, ale też jest zielono. Przed samą przełęczą zaczynają się skały. Droga poprowadzona jest licznymi serpentynami, nie ma tu ostrych podjazdów, nawierzchnia bardzo dobra. Co chwila wzdłuż drogi można spotkać stoiska handlarzy, sprzedającymi minerały i skamieliny. My też daliśmy się skusić i za kilkadziesiąt dirchamów kupujemy granatową w środku geodę https://pl.wikipedia.org/wiki/Geoda.

Przed przełęczą
Na przełęczy Tzni n'Tichka 2260 m n.p.m.











Na przełęczy nie możemy wyjść z samochodu, wieje bardzo silny wiatr. Zjeżdżamy więc na stronę południową. Krajobraz diametralnie się zmienia, nie ma już zieleni. Południowe zbocza Atlasu Wysokiego otrzymują wiele mniej wilgoci. Po południowej stronie podnóże gór jest tu wyżej położone niż na północy, dlatego góry od południa wydają się niższe.

Kilka kilometrów za przełęczą jest odgałęzienie do Telouet znajduje się tam kazba Glawich (rodu wyklętego, będziemy o nich pisać opisując Fez).



Po południowej stronie Atlasu Wysokiego
Mamy za mało czasu i jedziemy dalej na południe do Ait Benhaddou, kazby, w tej chwili najsłynniejszej w Maroku, ponieważ została wpisana przez UNESCO na Listę Światowego Dziedzictwa. Z pewnością są większe i ładniejsze kazby, ale to tu skupia się większość ruchu turystycznego. Zaraz po zakwaterowaniu się w hoteliku idziemy do nieodległej kazby, wieje silny i zimny wiatr, ubieramy więc wszystkie ciepłe polary i kurtki. Kazba zbudowana jest na zboczu niewielkiego wzgórza, zabudowania podchodzą prawie pod sam szczyt. U podstaw wzgórza płynie niewielka rzeka, która latem wysycha. Kazba jest zbudowana z suszonych na słońcu cegieł wykonanych z mułu rzecznego i suszonych liści palmowych. Jest to materiał nietrwały, deszcze uszkadzają ściany budynków, trzeba więc ciągle naprawiać i remontować, na szczęście pada tu rzadko. Kazba istnieje prawdopodobnie tutaj od XI w. Strzegła ruch karawan na szlaku z Timbuktu (dzisiejsze Mali) do Marrakeszu. Jej znaczenie upadło na początku XX, po wybudowaniu drogi przez przełęcz Tizi n'Tichka.
Kazba wygląda malowniczo, szczególnie z pewnego oddalenia, z drugiej strony rzeki, przy której znajdują się restauracyjki. W jednej, mając przed sobą wspaniały widok, jemy tradycyjny marokański obiad: żółtą zupę warzywno-mięsną (podobną do hariry) oraz tradycyjny tajine. Na moment musimy przerwać obiad, brzegiem rzeczki idzie karawana trzech wielbłądów, dalej rzeczka, palmy i malownicza kazba, to wymaga zdjęcia.

Ait Benhaddou 















W restauracji
Nasz obiad
Nie tylko nas ujął urok tego miejsca. Tutejsze plenery wykorzystano przy produkcji kilkunastu filmów, najsłynniejsze to „Gladiator”, „Jezus z Nazaretu”, „Gra o tron”. Dla „Gladiatora” dobudowano z oryginalnych materiałów nawet dwie ogromne wieże, stoją do dziś i świetnie się wpisały w istniejące zabudowania.
Po objedzie przez pobliski most wchodzimy w zabudowania. Większość zabudowań stoi pustych, tylko w niektórych mieszkają ludzie. Na terenie kazby jest nawet mały czynny hotelik. Planowaliśmy nawet tutaj zarezerwować nasz nocleg, przeszkodą było znaczne oddalenie od drogi i parkingu. W niektórych, opuszczonych zabudowaniach są niewielkie sklepiki i galerie sztuki, można tanio kupić ładne akwarele. Idąc wąskimi uliczkami wchodzimy na szczyt wzgórza. 

W kasbie
Widok z góry






















Od szarobrązowego pustynnego krajobrazu wyraźną linią zieleni palm wyróżnia się nasza rzeczka. Widok ze wzgórza na kazbę też jest malowniczy, ale nie tak jak widok znad rzeki, a może to tylko kwestia oświetlenia. Na szczycie nie stoimy długo, mimo ciepłego ubrania zimny wiatr skutecznie nas stąd wygania. Na murach bociany mają swoje gniazda.
Do naszego hotelu wracamy już inną drogą, przechodzimy przez rzeczkę po workach cementu, który pod wpływem wody skamieniał tworząc pomost przez wodę. Rozgrzewamy się tradycyjną miętową herbatą, a w hotelu naszą śliwowicą.

Maroko Dzień 6. Wodospady Ouzoud

Dziś rano po śniadaniu opuszczamy nasz miły riad w Marrakeszu i idziemy na parking po samochód. Koło parkingu przechodziliśmy wcześniej kilka razy i zawsze samochód była tak zastawiony, że nie można było nim wyjechać. Parkingowy zawsze nam mówił „no problem”. Przychodzimy i widzimy, że znów nie da się wyjechać. Parkingowi zawołali szefa, ten przyszedł z dwoma pękami kluczyków i wyjechał samochodami, które nas tarasowały. W ten sposób placyk mieścił kilka razy więcej samochodów niż u nas. Dzisiejsza trasa do przebycia przedstawia się następująco:



Prosto z parkingu jedziemy do ogrodów Menara, znajdujących się na obrzeżach miasta. Są to stare ogrody sułtanów, założone jeszcze w XII w. Dziś służą jako miejsce piknikowe, w dni wolne od pracy przychodzą tu całe rodziny i piknikują. Ogrody ładne. W ich centrum duży prostokątny staw, a obok pawilon sułtanów.


W ogrodach Menara
Ale, aby tu dojechać trzeba było przejechać przez centrum miasta. Na głównym przejściu naprzeciw meczetu Kutubijja gdy miałem zielone światło jechałem mało zdecydowanie i zostałem okrążony przez przechodniów, którzy nie respektują żadnych przepisów i przechodzą zarówno na czerwonych, jak i zielonych światłach. Przejście opuściłem już na czerwonych. Zauważył to policjant i na migi wytłumaczył, że popełniłem wykroczenie. Dyskusja była długa on po francusku i arabsku my po polsku, niemiecku i angielsku. Targowanie rozpoczęło się od mandatu 700 dirchamów, a zakończyło się na łapówce 200 dirchamów (też dużo, to 20 euro, nasze dwa obiady).
Z Marrakeszu wyjeżdżamy na północny wschód najpierw drogą N8, a potem lokalną drogą R208, jedziemy dziś zwiedzać wodospady Ouzoud. Znajdują się one na południowych stokach Atlasu Średniego w odległości ok. 160 km od Marrakeszu. Jedziemy przez mało ciekawy teren, głównie pola i niewielkie pagórki w obniżeniu pomiędzy Atlasem Średnim a Wysokim.
Zaraz po zakwaterowaniu się idziemy nad wodospady. Niewielka miejscowość znajduje się przy górnym progu wodospadu. Rzeka spada w dół 110 m tworząc bardzo ładny dwustopniowy wodospad. Idąc w dół wieloma zakosami po lewej stronie przechodzi się przez wiele straganów i małych restauracyjek, są tu też na kilku poziomach platformy widokowe. My poszliśmy na obiad do jednej z restauracyjek, mieliśmy wspaniały widok na wodospad. Mgiełka wodna i oświetlenie w pewnym momencie wywołało efekt tęczy.




Taki widok mieliśmy jedząc obiad
Po obiedzie zeszliśmy na sam dół. Tutaj spadająca woda utworzyła szereg niewielkich jeziorek. Miejscowi ładnie przyozdobionymi tratwami (zbudowanymi z desek i beczkach po paliwie) przewożą turystów pod sam wodospad.




Spacerując koło wodospadów spotkaliśmy młodą parę z mamą (teściową), którzy poprosili nas o zrobienie zdjęcia. My z kolei poprosiliśmy, czy nie mogliśmy się sfotografować z nimi mąż się zgodził i tak powstało to zdjęcie.


Przewodniki po Maroku na szczęście nie promują tego miejsca. Docierają tu tylko miejscowi turyści. Ponieważ miejsce jest urocze z pewnością niedługo będzie tutaj pełno autokarów, zgiełk i gwar. Teraz jest spokojnie.

Tam gdzie turyści są też makaki




sobota, 27 kwietnia 2013

Maroko Dzień 5. Marakesz

Rano po śniadaniu idziemy z powrotem na plac Jemaa el-Fna. Idziemy do jednej z kawiarenek, herbaciarni na dachu. Teraz plac jest inny, też się tu handluje, nie ma pozostałych uczestników spektaklu, wszystko zacznie się znowu wieczorem.


Plac Jemaa el-Fna podczas dnia z tarasu herbaciarń

Na placu
Dzielnica na północ od placu to suki, kupić to można wszystko. Najwięcej ludzi jest na stoiskach spożywczych, kupuje się tu produkty na dzisiejszy obiad. Są stragany z samą świeżą miętą, żywymi ślimakami w kolorowych skorupkach, oliwkami, owocami, warzywami. Wybór przeogromny. Stragany i sklepiki są uszeregowane asortymentowo. W jednym miejscu kupuje się papcie, torebki i wyroby skórzane gdzie indziej galabije, sukienki. Nigdzie nie ma wywieszonych cen. Jeżeli towar się tylko ogląda i przymierza to nie ma obowiązku kupowania, ale już samo spytanie o cenę to zaproszenie do negocjacji cenowych i jeżeli sprzedawca zgodzi się na nasza cenę, to towar trzeba kupić.





Na sukach w Marrakeszu
Zaraz za sukami wchodzimy do Muzeum Marrakeszu, zajmuje ono odrestaurowany pałac możnowładcy z początków ubiegłego wieku. Nad głównym dziedzińcem rozpięto namiot chroniący mozaiki, kunsztownie rzeźbione drewniane gzymsy, drzwi i bramy.

















W muzeum Marrakeszu
Za muzeum znajduje się meczet Ben Youssef, a przy nim Medresa Ben Youssef. Do meczetu nie możemy wchodzić, możemy natomiast zwiedzać medresę. Medresa to szkoła koraniczna funkcjonująca przy meczecie. Niektóre medresy pełniły w średniowiecznym Maroku funkcję naszych uniwersytetów. Poziom nauczania był też wyższy aniżeli na europejskich uczelniach. Ta medresa została wybudowana na wzór wcześniejszych, słynnych medres w Fezie. Marrakesz, który po Fezie był siedzibą władcy chciał mieć medresę większą, ładniejszą i z poziomem nauczania lepszym, aniżeli słynne fezkie uczelnie.
Medresa jest naprawdę ładna, zachwyca prześlicznymi mozaikami, misternymi ornamentami. Punktem centralnym medresy jest duży dziedziniec na który się wchodzi z ulicy przez długi korytarz. Pośrodku prostokątnego dziedzińca znajduje się płytka sadzawka z wodą. Ściana naprzeciw wejścia jest ozdobiona wspaniałym łukiem za którym znajduje się sala modlitewna. Nad łukami arkad parteru są okienka, tam mieszkali profesorowie, tam też były sale lekcyjne. Na parterze, ale bez bezpośredniego wejścia na reprezentacyjny dziedziniec mieściły się pomieszczenia gospodarcze, kuchnie itp. Nad nimi znajdowały się małe kwadratowe dziedzińce, z których wchodziło się do cel - pokoi zajmowanych przez studentów.
Cele są w większości bez okien, światło tylko przez drzwi dziedzińca. W tej medresie mogło się uczyć ok. 350 studentów (tylu można się doliczyć miejsc dla studentów).





















Medresa Ben Youssef

Medresa Ben Youssef wejście do cel studentów

Z medresy idziemy przez zachodnią część medyny w kierunku nowego miasta. Dziś zwiedzamy słynny ogród Majorelle. Ogród założony sto lat temu przez malarzy braci Majorelle to jedyny w swoim rodzaju ogród botaniczny. Na niewielkiej przestrzeni zgromadzono prawie wszystkie drzewa i rośliny Afryki Północnej. Zachwyca kompozycja ogrodu. Ogród zwiedza się chodząc po betonowych alejkach. Jest tu uroczo, cicho i spokojnie. W jednym z narożników znajduje się małe muzeum berberyjskie. Dziś ogród jest własnością fundacji projektanta mody Yves'a Saint-Laurent'a.

Ogród  Majorelle



W ogrodzie Majorelle
Po zwiedzeniu ogrodu idziemy do kościoła katolickiego, który stoi naprzeciw meczetu, na mszę. Kościół wypatrzyliśmy poprzedniego dnia. Wiernych niewiele, msza prowadzona przez francuskiego zakonnika.


Po lewej meczet, po prawej kościół katolicki, tutaj jakoś to nikomu nie przeszkadza
















Na koniec zwiedzania Marrakeszu idziemy jeszcze raz główną ulicą do medyny. Przechodzimy jeszcze raz obok meczetu Kutubijja, teraz wieczorem jest ładnie oświetlony. Znowu przechodzimy przez magiczny o tej porze plac Jemma el-Fna. To nasze pożegnanie z Marrakeszem.

piątek, 26 kwietnia 2013

Maroko Dzień 4. Marrakesz.

Dzień rozpoczynamy od śniadania. Nie jemy na dachu, tylko na głównym krytym dziedzińcu. Mimo, że jest bardzo ładna pogoda, dziś rano jest za chłodno.
Marrakesz i Agadir to najbardziej turystyczne miasta Maroka. Tutaj turystę spotyka się na każdym kroku, zmienia to oczywiście zachowania miejscowych, ceny też są inne.
Marakesz jest pierwszym z czterech (obok Fezu, Rabatu i Meknesu) miast cesarskich Maroka, tzn kiedyś była tu stolica i ośrodek władzy sułtana, króla.



W pałacu El-Bahia
Najbliższym zabytkiem, położonym najbliżej naszego hotelu, jest pałac El-Bahia. Jest to XIX wieczny pałac wybudowany przez wielkich wezyrów Marrakeszu. Pomieszczenia imponują bogatymi zdobieniami ścian podłóg i sufitów. Na niektórych dziedzińcach wspaniałe ogrody, fontanny. Dużo turystów. Zwiedzamy tylko część pałacu, druga część wchodzi w kompleks sąsiadującego pałacu królewskiego i wykorzystywana jest jako zakwaterowanie gości króla Maroka. Kiedyś mieszkali tu Jacqueline i Arystoteles Onasis.
Niedaleko znajduje się pałac El-Badi, a właściwie ruiny pałacu. Pałac został wybudowany na początku XVI w. przez sułtana Ahmada al-Mansura z dynastii Sadytów i był olśniewająco piękny. Ówcześni podróżnicy pisali, że była to najwspanialsza budowla tamtych czasów. Sto lat później pałac został zniszczony przez już innego sułtana Mulaja Ismaila z panującej do dziś dynastii Alawitów. Zmieniła się dynastia, nowi władcy niszczyli wszystkie ślady poprzedników (podobnie jak faraonowie w Egipcie). Stolica i pałac zostały przeniesione do Meknesu

Ruiny pałacu El-Badi

Bociany na murach pałacu E-Badi


Zwiedzamy więc tylko ruiny, pozostałe z wielkiego i wspaniałego pałacu. Z murów pałacu, patrząc na południe widać ośnieżone szczyty Atlsau Wysokiego. Mury tego pałacu upodobały sobie bociany i masowo tu gniazdują. W Maroku spotykamy wiele bocianów, gniazda są wszędzie, nazywamy te bociany leniwymi, bo nie chciało się im lecieć do Europy.
Z ruin pałacu przechodzimy do kazby, a właściwie do grobowców Sadytów, które znajdują się na tyłach meczetu Kazby. Religia nie pozwoliła Alawitom na zniszczenie grobów poprzedniej władzy. Pomieszczenia grobowe zamurowano i wszyscy o nich zapomnieli, dopiero Francuzi w XX w. na nowo odkryli te pomieszczenia i dziś możemy je „zwiedzać” tzn. oglądać przez okienka i drzwi.

Grobowce Sadytów
Są to wspaniale zdobione sale z grobowcami. Po tak intensywnym zwiedzaniu należało odpocząć w ładnym miejscu, wybraliśmy więc herbaciarnię na dachu domu naprzeciw meczetu Kazby. To nic, że było to bardzo turystyczne miejsce, ale widok był zachwycający, a herbata wspaniała.

Marokańska herbata
Widok z tarasu herbaciarni na Meczet Kasby
Po nabraniu sił poszliśmy uliczkami Marrakeszu dalej. Miasto nie zachwyca, uliczki są niezadbane, brudne, nad głowami plątanina kabli. Ale niektóre miejsca i budowle zachwycają, są wspaniałe i czyste.
Po chwili doszliśmy do serca współczesnego Marrakeszu – meczetu Kutubijja. Meczet jest symbolem Marrakeszu jak i całego Maroka. Minaret tego meczetu ma proporcje podstawy do wysokości 1:5, takie proporcje uznawane były wówczas za idealne. Takie proporcje ma też minaret meczetu zbudowanego przez Almohadów w Sewilli. Właśnie skończyły się piątkowe modły, możemy tylko przez otwarte drzwi zajrzeć do środka. Siedliśmy na skwerku i obserwowaliśmy wychodzących ludzi, większość to mężczyźni ubrani w długie białe galabije.

Wierni wychodzą z modłów w meczecie
Meczet Kutubija w Marrakeszu
Za meczetem znajduje się park. Mimo, że do parku przychodzi wiele ludzi, jest bardzo zadbany i czysty. Zieleń jest pielęgnowana. Wiele parków i terenów zielonych w miastach Maroka to dla nas duże pozytywne zaskoczenie. Czyste parki to przeciwieństwo brudnych i zaniedbanych ulic.
Idąc z parku w kierunku nowego miasta założonego przez Francuzów po roku 1912, napotykamy na mury w obrębie murów medyny. 


                                                             Mury Marrakeszu

To tereny najsłynniejszego i podobno najbardziej luksusowego w Maroku hotelu Mamounia, wybudowanego 1923 r. Był to ulubiony hotel Winstona Churchilla. Chcieliśmy my też zobaczyć jak wygląda, lecz ochrona zakwestionowała nasz plecak, chcieli go wziąć do depozytu. Jednakże byłoby to duże ryzyko, ponieważ w plecaku mieliśmy wszystkie nasze dokumenty, pieniądze i inne rzeczy, zrezygnowaliśmy więc z kawy w hotelu Mamounia.

Wejście do hotelu Mamounia
Wychodzimy z murów medyny. Mury Marrakeszu, jak również bramy, są dobrze zachowane i stanowią ładny akcent miasta.
Przecinając ruchliwą ulicę wchodzimy do Ville Nouvelle - nowego miasta. Zachwycają tutaj szerokie ulice, ładne budynki hoteli i urzędów oraz dużo zieleni. Wszędzie widać dorożki, nie są może tak ładne i zadbane jak w Krakowie, ale jest ich dużo, są tanie i każdy może sobie pozwolić na kurs taką dorożką, oczywiście trzeba się mocno targować. Trochę jest to dziwne, że dorożki jakoś „współżyją” z samochodami na ruchliwych ulicach.

 Ville Nouvelle
Dorożki na ulicach
Późnym popołudniem główną ulicą Mohammeda V wracamy do medyny prosto na Plac Jemma el-Fna. Jest to główny plac w Marrakeszu. Ma nieregularny kształt, otoczony jest nieciekawymi budynkami. Tutaj codziennie wieczorem odbywa się coś na kształt misterium. Plac służy jednocześnie jako targowisko,część placu zajmują stragany z jedzeniem, owocami, przyprawami. Są też restauracje - to garkuchnie, można tu dostać wszystkie potrawy regionalne Maroka (łącznie z głową barana) szkoda, że wcześniej zjedliśmy. Inne atrakcje tego miejsca to zaklinacze węży, gdzie indziej występują akrobaci, można też zobaczyć grupy ludzi stojących wokół opowiadaczy różnych opowieści, gdzieś przycupnął ze swoim warsztatem „dentysta” i wyrywa zęby. Z pobliskich meczetów słychać nawoływania muzeinów do wieczornej modlitwy. Chodzimy po placu między straganami, „restauracjami”, chłoniemy zapachy i dźwięki, obserwujemy ludzi. Jesteśmy zmęczeni chodzeniem, idziemy do jednej z wielu herbaciarni, jakie są na dachach otaczających plac domów. Teraz z góry, wraz z innymi turystami, obserwujemy ten „spektakl”. Atmosfery, dźwięków i zapachów nie da się opisać, trzeba to samemu przeżyć.


Na placu Jemma el-Fna



Z placu nie daleko jest do naszego riadu.