pieszo przeszliśmy około 400 km ( prawdopodobnie było
to dużo więcej, ale nie mieliśmy urządzeń do rejestrowania
naszego chodzenia).
Przed
podróżą długo dyskutowaliśmy w co się zapakować. Czy w walizki
na kółkach czy plecaki? Po długiej dyskusji zdecydowaliśmy się
na plecaki. Każde z nas miało po dwa plecaki jeden duży, drugi
mały podręczny. Tym razem wzięliśmy mało rzeczy, ale i tak jak
się później okazało trochę za dużo. Duży plecak Lili ważył
10 – 11 kg, a Jurka 13 – 14 kg.
Do
wszystkich naszych miejsc noclegowych, oprócz jednego, dojeżdżaliśmy
samochodem, taksówką lub tuk-tukiem. Praktycznie prawie nie
musieliśmy więc nosić naszych plecaków. Ale na wyspie Koh
Rong Sanloem w Kambodży nie było żadnych pojazdów i
tam z plecakami do naszego pensjonatu szliśmy ok. 400 metrów lekko
pod górę.
W
czasie podróży nie mieliśmy kłopotów z praniem naszych rzeczy.
Praktycznie w każdym hotelu można było oddać ciuchy do prania w
cenie od 1 do 3 $ za kilogram.
 |
Tłum turystów w kompleksie pałacowym w Bangkoku |
W tych warunkach
traciliśmy bardzo dużo z naszej energii i zapału. Warunki pogodowe
w Bangkoku spowodowały, że nie zrealizowaliśmy tutaj planu naszego
zwiedzania.
 |
Pływający targ - floating market niedaleko Bangkoku |
Chcieliśmy niestety jak najszybciej opuścić to gorące i duszne miasto. Dlatego trzeciego dnia zamiast zwiedzać jego atrakcje postanowiliśmy wyjechać za miasto. Wykupiliśmy pół dniową wycieczkę, na której zobaczyliśmy
floating market –
pływający targ oraz
 |
Train market niedaleko Bangkoku |
tzw. train market. Jest to miejsce targowe na torach pociągu, które w momencie jego przejazdu jest błyskawicznie przenoszone.
Po
wyjeździe ze stolicy stopniowo przyzwyczailiśmy się do tej pogody. Wydawało się nam, że wilgotność powietrza nieco spadła. Duża
wilgotność powietrza sprawiała, że krajobraz podczas całej
wycieczki był przymglony. Im dalej jechaliśmy na północ, to było
coraz chłodniej. Dwa razy w nocy nawet bardzo zmarzliśmy. Było to
w górach w okolicach najwyższego szczytu w Tajlandii - Doi
Inthanon.
Mieliśmy zamówiony nocleg w bungalowie nad rzeką. Było
uroczo, ale nasz domek miał pełen przewiew, ściany i podłoga
miały duże szpary, a temperatura w nocy spadła nawet do 9°C.
 |
Powyżej nasz bungaloww górach, w którym zmarzliśmy |
Od
Chiang Mai temperatura była do zaakceptowania, było przyjemnie
ciepło ale wilgotno. Bardzo gorąco się zrobiło dopiero po
przylocie do Siem Reap w Kambodży.
W
ostatnich dwóch tygodniach upały i duża wilgotność były już
trudne dla nas do wytrzymania. Całe szczęście, że ten czas
mieliśmy przeznaczony na wypoczynek i większość spędzaliśmy na
plażach. Ale musieliśmy szukać plaż z cieniem. Nigdy nie
sądziliśmy, że woda w morzu może być zbyt ciepła, a tutaj tak
było.
Podróżowaliśmy
w porze suchej, w tym okresie prawie nie było opadów. Niewielki
deszcz był tylko pierwszego dnia w Bangkoku, nawet nie zdążyliśmy
wyjąć parasola. Padało również dwa razy w nocy jak byliśmy na
wyspie Koh Rong Sanloem w Kambodży.
Podróżowanie
po Tajlandii, Laosie i Kambodży.
 |
Stacja kolejowa na trasie Bangkok-Kanchanaburi |
Na dłuższych trasach bilety kupowaliśmy z jednodniowym
wyprzedzeniem, pomagały nam w tym hotele lub kupowaliśmy w
agencjach turystycznych. W Tajlandii i Laosie ceny biletów u
wszystkich sprzedawców są jednakowe.
 |
Przejazd przez most na rzece Kwai w Kanchanaburi |
W Kambodży już nie
koniecznie. Czasami mieliśmy tam wrażenie, że cena biletu tu w dużej
mierze zależy od tego kto kupuje, rzadko ceny są tu wywieszone tak jak w Tajlandii czy Laosie.
 |
Autobusz Sukhothai do Chiang Mai w Tajlandii Płn. |
Na długich odcinkach w
Tajlandii, takich jak z Ayutthaya do Sukhothai czy z Sukhothai do
Chiang Mai, mieliśmy autobusy o wysokim standardzie. Natomiast na
krótszych odcinkach podróżowaliśmy zwykłymi, lokalnymi
autobusami z klimatyzacją naturalną to znaczy pełen przewiew -
wszystkie okna otwarte. Mimo, że nie były tak luksusowe to
współpasażerowie i obsługa byli bardzo mili i pomocni.
 |
Mini van z Phonsavan do Vang Vieng w Laosie |
Trochę
gorzej podróżowało się nam po Laosie i Kambodży. Tutaj jak było
mało ludzi to zamiast dużego autobusu podstawiano mini vana, w
którym nie zawsze jest wygodnie podczas długiej podróży.
W Laosie i Kambodży
drogi mają często fatalną nawierzchnię, w przeciwieństwie do
Tajlandii. Dlatego podróże są tu mniej komfortowe.
W Laosie na długich
trasach popularne są nocne autobusy sypialne. My zamówiliśmy taki
autobus na trasie z Vientiane do Pakse. Niestety nie jest to
komfortowy sposób podróżowania. Miejsce sypialne dla dwóch osób
to niewielkie koje o długości ok. 155 – 160 cm i szerokości ok.
80 - 85 cm. Na takim „łóżku” trudno we dwójkę się ułożyć.
Ta noc była koszmarna nie tylko z powodu braku miejsca, ale również
z powodu bardzo mocnej klimatyzacji, która włączała się co jakiś czas. Niestety nie było można jej wyłączyć. Decyzja o jeździe tym autobusem była największym
naszym błędem logistycznym w tej podróży. I pomyśleć, że tylko
dwa razy więcej kosztował samolot na tej trasie.
 |
Tuk-tuk w Chiang Mai w Tajlandii Płn. |
 |
Tuk-tuk hotelowy w Phnom Penh w Kambodzy |
 |
Tuk-tuk w Laosie |
 |
Songthaew w Chiang Mai |
Dworce autobusowe rzadko
znajdują się w centrum miasta. Dlatego do hotelu czy pensjonatu
trzeba jechać tuk-tukiem, songthaew'em lub taksówką. Przed przyjazdem zawsze pytaliśmy się w hotelu w jaki sposób się do nich dojeżdża i ile to powinno kosztować. Czasami transport z dworca czy lotniska był w cenie noclegu. Z taksówkarzami czy kierowcami tuk-tuków zawsze trzeba było się targować i nie wsiadać bez uzgodnienia ceny. Songthaew'y na ogół jeździły po ustalonej trasie i cena przejazdu też była z góry ustalona, ale trzeba było czekać, aż zbierze się wystarczająca ilość osób.
Często w cenie biletu na przejazd autobusem był odbiór z hotelu, rzadziej dowóz do hotelu.
Podróżowanie
samochodem po Tajlandii.
W
Tajlandii dwa razy wypożyczaliśmy samochód. Obowiązuje tu ruch
lewostronny. Było to duże wyzwanie dla nas, a szczególnie dla
Jurka (kierowcy), ponieważ nigdy nie prowadziliśmy samochodu w ruchu
lewostronnym. Początki były trudne. Mając kierownicę po prawej
stronie na początku nie ma się wyczucia szerokości samochodu.
Kierunkowskazy ciągle się nam myliły z wycieraczkami. Po kilku
dniach przyzwyczailiśmy się do technicznej obsługi samochodu. Odruch spoglądania w prawo do góry na środkowe lusterko wsteczne, o którym nie zdajemy
sobie sprawy, jest tak silny, że do końca nie udało się go
opanować. Jurek prowadząc głównie korzystał z lusterek
zewnętrznych.
Ruch
drogowy w Tajlandii, a szczególnie w dużych miastach, wygląda na pierwszy rzut oka, jako
bardzo chaotyczny. Może się wydawać, że nie obowiązują tu żadne
reguły i przepisy. Jednak do kilku należy się stosować:
- większy
samochód prawie zawsze ma pierwszeństwo,
- oczy
mamy z przodu, nie możemy więc na nikogo najechać i potrącić,
który jest w naszym polu widzenia,
- dźwięk klaksonu innych informuje o zamiarze najczęściej wyprzedzania cię, a ty musisz to wziąć pod uwagę.
W
praktyce sprowadza się to do lekkiego wymuszania swoich praw na
jezdni, wciskania się w każdą wolną przestrzeń. Ale jak sytuacja
tego wymaga to Tajlandczycy potrafią być uprzejmi i ustąpić
pierwszeństwa. Niby statystyki mówią, że jest tu wiele wypadków.
My nie widzieliśmy żadnego ( oprócz niewielkiej kolizji dwóch
motocyklistów ).
Znacznie
więcej niż u nas jest tu jednośladów, motorowerów i motocykli.
Widzieliśmy jak takim jednośladem czasami jadą cztery osoby
(rodzice i dwójka dzieci). Do tego każdy nowy kierowca musi się
przyzwyczaić. Zaskoczeniem dla nas było to, że większość
jeżdżących tu samochodów jest większa i dużo lepsza niż u nas.
Widać tu duże rozwarstwienie społeczeństwa, biedniejsi jeżdżą
jednośladami, bogaci wypasionymi brykami, średniej klasy jakby nie
było.
Nie
ma tu też tak szalonych kierowców jak u nas w Polsce. Na drogach
nie jeździ się szybko, prędkość raczej jest zgodna z przepisami.
Drogi
w Tajlandii są bardzo dobre, o dobrej nawierzchni. Wiele jest dróg
dwujezdniowych. Na tych drogach w prawo (tak jak u nas w lewo) można
skręcić tylko na skrzyżowaniu ze światłami (nie na wszystkich).
Aby skręcić w prawo co jakiś czas na drodze dwujezdniowej jest
wyznaczony pas do zawracania. Trzeba zawrócić, a potem skręcić w
lewo. Są tu też drogi o parametrach autostrady, niektóre z nich są
płatne. Autostradami jechaliśmy tylko taksówką w Bangkoku i
autobusami.
 |
A tu znak nie bardzo dla nas czytelny, bo tylko po tajsku |
 |
Tutaj jest znak, że trzeba zwolnić bo jest szkoła |
 |
A ten znak oznacza uważaj na przechodzące słonie |
Widzieliśmy
na niektórych skrzyżowaniach ze światłami, że auta skręcają w
lewo mimo czerwonego światła. Sprawa wyjaśniła się dopiero jak
byliśmy na wyspie Phuket. W okolicy sygnalizatora często stała
tabliczka z jakimś napisem po tajsku. Na wyspie tabliczki były
dwujęzyczne (po tajsku i angielsku), dopuszczały skręt w lewo. Coś
w rodzaju naszej zielonej strzałki.
Znaki
są trochę inne niż u nas, ale to nie stanowi żadnego problemu.
Jeździliśmy
Nissanem Almerą. Było to auto ze słabym silnikiem i najprostszą
automatyczną skrzynią biegów. Auto dobrze spisywało się na
terenach płaskich, natomiast zupełnie sobie nie radziło w górach,
przycisk „sport” w automatycznej skrzyni tylko nieznacznie
poprawiał dynamikę jazdy.
Jeździliśmy
z darmową nawigacją Maps.me w telefonach. Zawsze zaprowadziła nas
tam gdzie chcieliśmy. Aplikacja ta była bezcenna przy naszych
trekkingach oraz naszych spacerach po miastach.
W Tajlandii wypożyczyliśmy samochody za pośrednictwem portalu economycarrentals. Wynajem za pośrednictwem tego portalu był tańszy, aniżeli w innych (w poprzednich wyjazdach korzystaliśmy z rentalcars ). Komunikacja była dobra, my pisaliśmy do nich w języku polskim odpowiadali po angielsku. Podczas pierwszego wypożyczenia dość mocno zarysowaliśmy samochód. Lokalna wypożyczalnia obciążyła nas udziałem własnym 5000 batów, tj. ok. 630 zł. My ubezpieczyliśmy się w "economy cars" od takiego zdarzenia i dwa tygodnie od oddania samochodu i złożenia stosownych dokumentów reklamacyjnych otrzymaliśmy zwrot pieniędzy.
Zwiedzanie
Tajlandii samochodem daje duży komfort i niezależność. Gdybyśmy
mieli jeszcze raz przejechać tę trasę, to mając już
doświadczenie w ruchu lewostronnym, wypożyczylibyśmy auto już w
Bangkoku. Kilka dużych wypożyczalni nie dolicza do ceny kosztów
odprowadzenia samochodu. My raz z tego skorzystaliśmy, oddając auto
w innym miejscu niż pożyczyliśmy.
Noclegi.
 |
W takim bungalowie spaliśmy koło Kampot w Kambodży |
Jak
wiecie ciągle przemieszczaliśmy się. Spaliśmy w 29 miejscach,
łącznie 68 nocy, plus 2 noce spędziliśmy w samolocie, a jedną w tym
feralnym nocnym autobusie. W zdecydowanej większości były to
pensjonaty, małe hoteliki bądź hostele, ale i domki, bungalowy. Zawsze mieliśmy pokój
dwuosobowy z łazienką.
Wszystkie
miejsca noclegowe zarezerwowaliśmy na kilka tygodni przed wyjazdem, korzystaliśmy z portalu booking.com, a tylko kilka przez portal agoda.com. Tylko raz zmieniliśmy wcześniej zamówiony nocleg. Odmówiliśmy
jeden nocleg w Sihanoukville w Kambodży, po tym jak zobaczyliśmy jak to miasto
wygląda (w jednym remoncie).
Zdecydowana
większość miejsc noclegowych spełniła nasze wymagania.
Zawiedliśmy się tylko w dwóch przypadkach w Vientiane i Pakse. W
Pakse mieliśmy pokój bez okna, a w Vientiane co prawda było okno,
ale się nie otwierało. Wtłaczane powietrze nie było świeże i
delikatnie mówiąc ładnie nie pachniało. Oba te przypadki
przytrafiły się nam w hostelach. Generalnie warunki w hostelach
mimo, że były to dwójki z łazienkami, nie były najlepsze.
 |
Nasz bungalow w Nam Tok w Tajlandii Płn. |
Najlepsze warunki noclegowe mieliśmy w pensjonatach w Vang Viengu w Laosie i w Siem Reap w Kambodży.
Bardzo miło wspominamy nasz pierwszy nocleg poza Bangkokiem w Nam
Tok. Mieszkaliśmy tu w bungalowie na skraju dżungli. O świcie
obudziły nas odgłosy dżungli: ptaków i małp, a z pobliskiej
wioski było słychać piania kogutów.
We wszystkich miejscach noclegowych mieliśmy europejskie ubikacje ( w publicznych miejscach zdarzały się "kucane" ). Wszędzie zużyty papier toaletowy trzeba było wyrzucać do oddzielnych koszy. We wszystkich toaletach był oddzielny kranik na wężyku do podmywania się.
 |
Ośrodek z basenem w Huai San Kao w Tajlandii Płn. |
Z dobrych warunków w Ban
Huai San Kao w Tajlandii nie zdążyliśmy w pełni skorzystać, byliśmy tu
za krótko (jedna noc). Przyjechaliśmy po zmroku, a wyjechaliśmy rano. Łóżka
we wszystkich miejscach były bardzo szerokie, ale twarde lub bardzo
twarde.
W
siedemnastu miejscach noclegowych mieliśmy śniadania. Najczęściej
było to śniadania amerykańskie, czyli jajka sadzone z bekonem lub jajecznica,
tosty, masło, dżem. Czasami miłym dodatkiem była sałatka
owocowa. W Laosie i Kambodży zamiast tostów były bagietki ( to
pozostałość po Francuzach ). W jednym miejscu można było zamówić
śniadanie tajskie czyli pożywną ciepłą zupę. Tam gdzie nie
mieliśmy śniadań chodziliśmy do pobliskich restauracyjek lub na
bazar, gdzie najczęściej jedliśmy śniadania lokalne czyli zupy.
We
wszystkich miejscach noclegowych mieliśmy WiFi. W zdecydowanej
większości sygnał był bardzo dobry. W wielu restauracjach było
dostępne także WiFi. Nie kupowaliśmy podczas tej wyprawy kart do
telefonów z internetem.
O
śniadaniach już pisaliśmy wyżej. W Tajlandii i w Laosie na obiady lub
kolacje najczęściej chodziliśmy do miejscowych knajpek. Były to
małe restauracje o kilku stolikach, gdzie posiłek był przyrządzany
obok nas. Staraliśmy się stołować tam gdzie jedzą miejscowi,
unikaliśmy restauracji dla turystów. Często jadaliśmy na
bazarach.
 |
Potrawka warzywna i pad thai (po prawej) |
Najbardziej
popularnym daniem w jest tu „pad thai”,
czyli smażony makaron ryżowy (często brązowy) z owocami morza
lub z kurczakiem, wieprzowiną, warzywami, jajkiem. O smaku tego
dania decydują miejscowe przyprawy: pasta z tamaryndowca, cukier
palmowy, sos rybny. Podawany jest z kiełkami, najczęściej
sojowymi, prażonymi orzeszkami ziemnymi, limonką i ostrą mieloną chili.
Bardzo smaczne są różne rodzaje zup. Do zup dodawany jest często
miejscowy imbir i trawa cytrynowa. Dużo zup jest na bazie mleczka kokosowego. Im mniej turystyczna, a bardziej lokalna była restauracja, to do jedzenia podawano nam pałeczki. Jurek wystarczająco dobrze opanował jedzenie makaronu pałeczkami. Inne dania jedliśmy normalnymi sztućcami: widelcem i łyżką, noży tu się nie podaje, są niepotrzebne przy prostych posiłkach.
Jak tylko mogliśmy jadaliśmy ryby. Trzeba uważać, żeby podana potrawa nie była zbyt ostra. Najczęściej prosiliśmy o średnio ostrą. Raz zamówiliśmy potrawę z ryby, która była tak ostra, że na koniec kelnerka przyniosła nam lód. Z ryb najlepsze są te grillowane w całości.
 |
Mango na różne sposoby: shake, potrawka z ryżem i obrane |
W ciągu dnia bardzo często kupowaliśmy "shake'i". Tutaj były to zmiksowane z kostkami lodu i cukrem owoce. Najczęściej piliśmy shake'i z mango lub z ananasa, z reguły zamawialiśmy bez cukru. Często też kupowaliśmy surowe owoce. Małe banany smakują tu zupełnie inaczej, szkoda, że nie ma takich w Polsce. Z owoców mniej znanych u nas, nam najbardziej smakowała maracuja.
W
Tajlandii i Laosie jedzenie bazarowe jest bardzo tanie. Za mniej niż
10 złotych można solidnie się najeść. Czasami mieliśmy
wrażenie, że ludzie tu mało gotują tylko stołują się na
bazarach. W każdej większej miejscowości popularne są tak zwane
„bazary nocne” (otwierane na godzinę przed zmrokiem do ok. 22-23:00 ). W
przeważającej części są to budki ze straganowym jedzeniem.
Często miejscowi kupują tu też jedzenie na wynos. Można zjeść dwie solidne porcje pad thai'a i za nie zapłacić mniej niż za jedno piwo. W Tajlandii alkohol jest drogi.
Byliśmy też w centrum handlowym w
restauracji podobnej do McDonalda, tylko z tajskim jedzeniem. Też
było smaczne.
Jedzenie w Laosie niewiele się różni
od tajskiego. Dla nas smaki są podobne. Natomiast piwo w Laosie
jest dużo tańsze. Czasami na filmach turystycznych pokazuje się grillowane skorpiony, smażone robaki itp. Widzieliśmy takie stoiska ( było ich niewiele ), ale nie cieszyły się popularnością ani miejscowych, ani turystów. My również nie przekonaliśmy się do ich skosztowania.
 |
Tu można zamówić szaszłyk z krokodyla |
Natomiast raz skosztowaliśmy szaszłyków z krokodyla. Były smaczne, mięso białe, w smaku trochę podobne do kurczaka. Tutaj prawie nie ma krokodyli dziko żyjących ( tak jak i słoni ), natomiast są tu fermy hodowlane krokodyli głównie dla przemysłu skórzanego.
W
Kambodży mieliśmy mniej zaufania do jedzenia bazarowego, tu
częściej jadaliśmy w restauracjach. Kuchnia khmerska najmniej nam
smakowała. Tutaj najbardziej charakterystyczną potrawą jest „amok”
czyli ryba gotowana na parze w
liściu bananowca a podawana w zupie na bazie mleczka kokosowego.
Czasami zamiast ryby może być mięso, ale to już nie jest
klasyczny amok.
 |
Żywe kraby na targu w Kep w Kambodży |
W Kambodży w miejscowości Kep
kupiliśmy na targu kilogram żywych krabów błękitnych, z których
na naszych oczach przyrządzono nam potrawkę. Jedzenia nie
było dużo, ale było bardzo smaczne.
Jedzenie na początku pobytu bardzo
nam smakowało. Nowe smaki przypadły nam do gustu. Ale z czasem
smaki trochę się nam opatrzyły i później tęskniliśmy już za europejskim
jedzeniem. Mimo, że stołowaliśmy się w bardzo tanich miejscach
nie mieliśmy żadnego zatrucia pokarmowego czy niestrawności.
Pieniądze
W Tajlandii
walutą jest tajlandzki bat. Najlepiej wymieniać dolary USD na baty.
Podczas naszego pobytu za jednego dolara otrzymywaliśmy od 30 (na
początku pobytu) do 31,2 batów. W przeliczeniu na złotówki 1 bat
to 0,125 – 0,13 złotego. W miejscach turystycznych kantorów jest
dużo. Zauważyliśmy, że lepsze kursy wymiany w kantorach są
wieczorami.
W Laosie
walutą jest kip laotański. Jest to słabsza waluta niż bat. Za
dolara otrzymywaliśmy 9100 – 9400 kipów. W Laosie trudniej jest
wymienić pieniądze. W Vientiane długo szukaliśmy kantoru. Wiele
kantorów było tutaj w okolicy bazaru.
Do Laosu lepiej zabrać jest dolary
niż euro. Euro jest tu walutą słabszą, za 1 Euro można tu było
otrzymać 9600 – 9900 kipów. W Tajlandii też lepszy kurs wymiany
mają dolary, ale różnica w przelicznikach jest niewielka.
W Tajlandii i Laosie korzystny
przelicznik wychodził nam przy płaceniu kartą Visa ( znacznie
lepszy niż Mastercard nawet World ).
Kambodża
jest dziwnym krajem, bo miejscowa waluta prawie się tu nie liczy. Główną walutą jest tu dolar amerykański. Miejscowa waluta – riel kambodżański służy
do wydawania niewielkiej reszty. Jeżeli coś kosztuje mniej niż 1 dolar to
resztę otrzymuje się w rielach po kursie: 1 dolar = 4000 rieli. W
kantorach nie wymienicie swojej waluty na riele, ale na dolary, a
riele otrzymacie przy okazji (np. jeżeli 100 Euro wymienicie w kantorze to dostaniecie np.106,60 $, z tej kwoty 105 lub 106 w dolarach, a resztę w rielach ).
Kambodża, mimo że jest najbardziej
ubogim krajem, dla turysty jest krajem relatywnie droższym niż
Tajlandia czy Laos. Tutaj dziennie wydawaliśmy więcej pieniędzy
aniżeli w pozostałych krajach. Niestety za wyższymi kosztami nie
idzie w parze jakość usług.
Religia.
Zarówno w Tajlandii, Laosie, jak i Kambodży dominującą religią jest buddyzm Therevada. Wszystkie świątynie buddyjskie budowane są w podobnym stylu architektonicznym. W Tajlandii świątynie są bardzo zadbane jest w nich bardzo czysto. Aby wejść do świątyń trzeba zdjąć buty.
Jest tu dużo wiernych, którzy nie skąpią pieniędzy na utrzymanie świątyń. Prawie zawsze można spotkać modlących się. W soboty i w niedzielę przed południem w niektórych świątyniach jest duży tłok. Na straganach przed świątyniami wierni kupują kwiaty i kadzidełka, z którymi się modlą ( między rękami ). Potem bądź zostawiają je w świątyni lub zabierają, jako poświęcone do domu. Na północ od Bangkoku, tam gdzie mieszkają Chińczycy spotyka się również świątynie chińskie. Też są zadbane, ale nigdzie nie widzieliśmy wiernych.
 |
Meczet w Ao Nang w Tajlandii Płd. |
Natomiast na południu Tajlandii jest wiele wyznawców islamu. Meczetów na wyspie Phuket widzieliśmy dużo.
W rządzącym przez komunistów Laosie świątyń jest sporo, ale wiernych niewiele. Za to mnichów jest dużo, szczególnie w Luang Prabang, duchowej stolicy Laosu. Może wiara się tu odrodzi. Komuniści już od jakiegoś czasu zaprzestali prześladowania wiernych. Zadbane są świątynie o znaczeniu historycznym, opisane w przewodnikach, w tych świątyniach pobiera się od turystów opłaty za wstęp.
Natomiast w Kambodży świątynie są bardzo często zaniedbane, brudne, zakurzone. Wiernych praktycznie się nie spotyka. Są to efekty rządów Czerwonych Khmerów, a teraz komunistów.
 |
Biała świątynia w Chiang Rai w Tajlandii Płn. |
 |
Niebieska świątynia w Chiang Rai w Tajlandii Płn. |
 |
Złota stupa w Vientiane w Laosie |
W wielu miejscach, gdzie są buddyjskie klasztory, o świcie odbywa się ceremonia "tak bat" czyli procesja jałmużna mnichów. Mnisi idą z pustymi miskami, do których otrzymują od mieszkańców i turystów ryż. Najsłynniejsza odbywa się w Luang Prabang. Nigdy nie mieliśmy tyle samozaparcia, aby wstać przed świtem i obserwować to wydarzenie.
Wspaniałe buddyjskie świątynie oglądaliśmy w Tajlandii: w Bangkoku, Chiang Mai, Lampangu, Lamphun, Chiang Rai (szczególnie zapisały się tu w naszej pamięci świątynia biała i świątynia niebieska ); w Laosie: w Luang Prabang i Vientiane; w Kambodży tzw. świątynia srebrna w kompleksie pałacowym w Phnom Penh.
 |
Srebrna
świątynia w Phnom Penh
|
 |
Świątynia
Doi Suthep w okolicach Chiang Mai
|
 |
Świątynia
Wat Chedi Luang w Chiang Mai
|
W całej wyprawie najmniej się nam
podobały miasta. Miasta są zabudowane bez żadnego planu, byle jak.
Rudery obok ładnego budynku, szpecące kable na wysokości
pierwszego piętra to norma w miastach. W tym całym miejskim
bałaganie i chaosie znajdują się gdzieniegdzie perełki
architektoniczne, do których jechaliśmy.
My mamy chyba inną wrażliwość i
poczucie estetyki.
We wszystkich dużych miastach:
Bangkoku, Vientiane czy Phnom Penh na dłuższych trasach lepiej nie korzystać z otwartych tuk-tuków, a z taksówek.
Zanieczyszczenie spalinami jest bardzo duże.
 |
Plątanina kabli w Chiang Mai, tak było prawie wszędzie |
Trochę zawiedliśmy się na mieście
Chiang Mai w Tajlandii Północnej. Z relacji turystów miało to być ładne i spokojne
miasto. Oprócz wspaniałych, ładnych świątyń i kilku budynków w mieście nie
było nic ciekawego. Natomiast okolice Chiang Mai są warte
dłuższego pobytu, ale trzeba mieć środek transportu (nasz post: Tajlandia - atrakcje turystyczne wokól Chiang Mai).
 |
Uliczka w Luang Prabang w Laosie |
Na całej trasie z miast spodobało
się nam tylko laotański Luang Prabang, zasłużenie według nas znalazło się
na liście UNESCO. Tutaj przeważa kolonialna francuska zabudowa, która wspaniale współgra z laotańskimi świątyniami i pałacem
królewskim. Wspaniały jest tu też widok na majestatyczny Mekong. To miasto ma swój klimat ( te uwagi dotyczą wyłącznie
centrum miasta znajdującego się na półwyspie ).
 |
Phnom Penh - promenada nad Mekongiem |
Ładna jest też promenada nad
Mekongiem w Phnom Penh, ale to też spadek po Francuzach.
Podobał
się nam wieczorny widok na nowoczesne dzielnice w Bangkoku.
W Laosie przeszkadzał nam pył i kurz
z nieutwardzonych ulic i dróg wzniecany kołami samochodów i
motocykli. Tutaj ludzie powszechnie nosili maseczki, ale nie w
ochronie przeciw koronawirusem, ale przed kurzem i pyłem.
W Kambodży dodatkowo przeszkadzały
nam wszechobecne śmieci. Jadąc drogami Kambodży ma się czasami
wrażenie, że przejeżdża się przez wysypisko plastiku. Z
utylizacją śmieci plastikowych Laos i Kambodża sobie nie radzą i
często je po prostu palą. Czasami smród palonego plastiku jest nie
do wytrzymania. Nie wiemy, jak my i Świat poradzimy sobie z tymi
odpadami. Jest to globalny problem.
 |
Ayutthaya
w Tajlanii Płn.
|
 |
Sukhothai
w Tajlandii Płn.
|
 |
Sukhothai
w Tajlandii Płn.
|
Oprócz wspaniałych zabytków historycznych (Sukhothai - nasz post:
Ayutthaya - nasz post:
W Tajlandii Północnej ładne góry, parki narodowe w okolicach Chiang Mai ( nasz post:
 |
Na
górskim szlaku Kaew Mae Pan w Tajlandii Płn.
|
 |
Wodospad
Wachirathan w Tajlandii Płn.
|
 |
Wodospad
w PN Erewan
|
W Laosie rejs Mekongiem dostarczył nam niesamowitych przeżyć. Mekong to majestatyczna rzeka. Pierwszy raz spotkaliśmy ją w tzw. "Złotym Trójkącie" w miejscu gdzie spotykają się granice Myanmar (Birmy), Laosu i Kambodży, potem płynęliśmy nią w ramach rejsu do Luang Prabang w Laosie, a jeszcze potem spotkaliśmy Mekong w Vientiane ( stolicy Laosu), w Pakse w Laosie i w Phnom Penh (stolicy Kambodży).
 |
"Złoty trójkąt" styk granic Myanmar, Laosu i Tajlandii |
 |
W czasie rejsu Mekongiem |
 |
Mekong przed Luang Prabang w Laosie |
Przyrodę
lepiej obserwować w porze deszczowej. Wtedy dżungla jest
bujniejsza, wszystko jest intensywnie zielone, powietrze jak nie
pada jest przejrzyste, a niebo niebieskie. Ale wtedy jest mokro,
jest błoto i są owady. Nie wiadomo co jest lepsze?
 |
Wodospad
w Kuang Si w Laosie
|
 |
Przy
wodospadach Kuang Si w Laosie
|
 |
Jeden z wodospadów w Bolawen w Laosie |
Obserwowanie olbrzymich wodospadów Si
Phan Don na Mekongu oraz wodospadów na
płaskowyżu Bolawen to fantastyczne przeżycie.
 |
Plaża na wyspie Phuket w Tajlandii Płd. |
Plaże na wyspie Phuket w Tajlandii są ładne,
długie, złote od piasku. Jak my byliśmy tam to od morza wiał
wiatr i były dość duże fale, uniemożliwiające pływanie. Jednakże Phuket nie jest dla nas, za dużo tu ludzi i turystów, to nie nasz klimat.
 |
Plaża na wyspie Ko Phi Phi w Tajlandii Płd. |
Wyspa Ko Phi Phi jest bardzo ładna.
Poszliśmy na plażę Long Beach. Były tu bungalowy ładnie wkomponowane w dżunglę szkoda, że takie drogie. Na plaży było trochę za dużo ludzi, wszyscy
szukali cienia.
 |
Plaża Long Beach na wyspie Ko Phi Phi |
Prawdziwym
rajem jest kambodżańska wyspa Koh
Rong Sanloem i jej plaża w Clear
Water Bay.
 |
Plaża w Clear Water Bay na wyspie Koh Rong Sanloem |
Długa, czysta plaża ze wspaniałym białym piaskiem. Jak
my tam byliśmy to prawie nie było ludzi. Trudno tam się dostać.
Można popłynąć motorówką z M'Pai Bay albo na piechotę przez
Long Beach i dżunglę (około 90 minut). Niestety rozbudowujące się
na kontynencie miasto Sihanouville prawdopodobnie za kilka lat
zniszczy ten raj.
 |
Plantacje herbaty w Tajlandii Płn. |
 |
Pola ryżowe w Tajlandii Płn. |
Widzieliśmy na północy Tajlandii m.in. pola ryżowe, plantacje herbaty, plantacje bananów, ananasów, a w Laosie plantacje kawy ( dawno nie piliśmy tak dobrej kawy jak ta na plantacji ) oraz w Kambodży plantację pieprzu, hodowlę jedwabników oraz produkcję jedwabiu.
Mimo, że kraje te produkują kawę i herbatę trudno tu napić się dobrej kawy i herbaty.
 |
Plantacje bananów w Tajlandii Płn. |
 |
Plantacja pieprzu niedaleko Kampot w Kambodży |
Turystom w hotelach podaje się niedobrą kawę rozpuszczalną. Prawdziwa kawa jest dostępna w niewielu restauracjach czy cukierniach i jest relatywnie bardzo droga. Nam wydawało się, że w tych krajach kawę i herbatę piją tylko turyści.
 |
Asystent lekarza przeprowadza wstępny wywiad z Jurkiem |
Jak pisaliśmy na początku posta po tej fatalnej nocy w autobusie sypialnym do Pakse w Laosie, prawdopodobnie z powodu zbyt silnej klimatyzacji, Jurek zachorował. W nocy dostał wysokiej gorączki (38,8 C). Rano postanowiliśmy iść do lekarza. Wysłaliśmy maila do ubezpieczyciela. ( Ubezpieczeni byliśmy w TU Europa, a ubezpieczenie wykupiliśmy po promocyjnej cenie przez stronę rankomat.pl ). Bardzo szybko, bo po kilkunastu minutach otrzymaliśmy adres kliniki. Tam już czekali na nas. Lekarz zlecił wszystkie badania: krew, mocz, rtg, usg. Już po godzinie były wyniki badań i wiedzieliśmy, że jest to wirusowe zapalenie oskrzeli. Wykluczyli malarię, dengę i jeszcze inne choroby tropikalne. Tu na miejscu otrzymaliśmy stosowne lekarstwa. Po już 80 minutach mogliśmy wrócić do hotelu.
Niestety, po początkowej poprawie (spadek temperatury) nastąpiło pogorszenie i w Siem Reap w Kambodży znowu musieliśmy skorzystać z porady lekarskiej. Lekarz stwierdził nadkażenie bakteryjne i przepisał antybiotyk, który po kilku dniach pomógł. W związku z tym niestety Ankor Wat'u nie widzieliśmy.
Mimo tego, naszą wyprawę uważamy za bardzo udaną. Zrealizowaliśmy prawie cały założony wcześniej plan wyprawy (najbardziej szkoda tego Ankor Wat'u w Kambodży).
Wyjeżdżając 8 stycznia wiedzieliśmy już trochę o epidemii koronowirusa w Chinach. Nie przypuszczaliśmy, że po siedemdziesięciu dniach naszej podróży przerodzi się to w ogólnoświatową pandemię i skomplikuje nam powrót do kraju. W okolicach chińskiego Nowego Roku, obchodzonego w tym roku 25 stycznia byliśmy w okolicach Chiang Mai i Lampangu w północnej Tajlandii. W tym okresie było tu wiele grup wycieczkowych z Chin. Uważaliśmy aby się do nich specjalnie nie zbliżać.
Mając Internet wiedzieliśmy co dzieje się na świecie i w kraju. Epidemia w Chinach jakoś nas nie dotykała. Przecież tutaj była kiedyś epidemia ptasiej grypy czy SARS. Świat jakoś sobie z tym poradził. Myśleliśmy, że z koronawirusem będzie podobnie. Bardzo nas zmartwiły wiadomości nadchodzące z Europy, a przede wszystkim z Włoch, a później z Polski.
Tutaj, aż do naszego wylotu z Sihanoukville, w dniu 6 marca też nie widzieliśmy żadnego zaniepokojenia. Pierwszy raz zmierzono nam temperaturę właśnie na lotnisku w Sihanoukville w Kambodży. Na lotnisku w Phuket już było więcej osób w maseczkach. W Tajlandii przesiewowe pomiary temperatury były już w wielu miejscach, np. przy wjeździe na wyspę Ko Phi Phi, raz nawet przy wejściu na plażę czy w Bangkoku do chińskiej świątyni i centrum handlowego. Nie było tu widać żadnej paniki. Nikt tu niczego nie wykupywał, ale w jakiś tajemny sposób z aptek zniknęły maseczki. W Phuket, na wyspie Ko Phi Phi czy w Ao Nang wszędzie było pełno turystów.
Pewne zaniepokojenie i powagę sytuacji wyczuliśmy dopiero po przylocie do Bangkoku. Tu w sklepach, restauracjach, hotelach wszędzie były płyny do odkażania rąk. Dużo więcej ludzi niż w styczniu chodziło w maseczkach. Ale poza tym ruch w mieście i na targowiskach w chińskiej dzielnicy ( tu mieliśmy ostatni nasz nocleg ) był duży. Natomiast na lotnisku w Bangkoku, szczególnie wśród turystów wylatujących do Europy dało się odczuć zdenerwowanie i zaniepokojenie. Cała obsługa lotniska chodziła w maseczkach. Wszędzie były płyny do odkażania.
Koniec naszej podróży zaplanowaliśmy na 17 marca, a od 15 marca nasz rząd zamknął granice i lotniska. Bez przeszkód dolecieliśmy do Frankfurtu (zgodnie z planem), ale niestety nasz samolot do Katowic został odwołany. Zaskoczyła nas obsługa samolotu Lufthansy, nie miała maseczek, w samolocie nie było płynów odkażających. To samo było po przylocie do Frankfurtu, jakby się tu nic nie działo.
Postanowiliśmy dostać się do kraju przez przejście dla pieszych.
Początkowo można było granicę przekraczać pieszo w trzech
miejscach. Najbardziej na południe było przejście w Gubinie.
Wypożyczyliśmy przez Internet samochód z opcją oddania w
Eisehüttenstadt.
Potem na lotnisku w Bangkoku dowiedzieliśmy się, że uruchomiono
dla pieszych przejście w Zgorzelcu. Po przylocie zmieniliśmy więc
miejsce oddania samochodu na Görlitz. Pod koniec jazdy, na 60 km
przed granicą polską wpadliśmy w korek samochodowy (głównie
TIR'ów) do granicy. Ponad godzinę zajęło nam wyplątanie się z
niego. W Görlitz na 150 metrów przed dworcem kolejowym (oddawaliśmy
tu samochód) utknęliśmy w drugim korku, w którym stały polskie
samochody osobowe i dostawcze, oczekujące na otwarcie tu granicy na godz. 24:00. W
końcu udało się nam trochę inną drogą dojechać do dworca.
 |
Przekraczamy pieszo na moście granicę |
W Zgorzelcu na granicy dla pieszych kolejek nie było. Służby graniczne kazały nam wypełnić dokument do kwarantanny, ale nikt nie sprawdzał naszych danych z paszportem. Po prostu nikt się nami nie interesował, a byliśmy przecież "dużym zagrożeniem z zewnątrz". Całe szczęście, że tuż za granicą wolontariusze poczęstowali nas kanapkami i batonikami. Dali nam wodę do picia. Było to na wagę złota. Mieliśmy więc kolację i byliśmy im bardzo za to wdzięczni. W Zgorzelcu wszystkie restauracje i hotele były z powodu koronawirusa zamknięte.
 |
Wypełniamy zgłoszenie do kwarantanny |
 |
Już w Polsce w Zgorzelcu |
Bez większych przeszkód pustymi pociągami i taksówką
dojechaliśmy do domu po 36 godzinach od hotelu w Bangkoku. Niestety nasze wrażenia z wyprawy zostały przyćmione walką o zdrowie w związku z pandemią koronawirusa. Jednocześnie cieszymy się, że mogliśmy odbyć tak długą podróż i zdrowi wracamy do kraju. Mimo wszystko jesteśmy pełni nadziei, że ta okrutna pandemia nie będzie w stanie nam zatrzeć miłych wrażeń i wspomnień.
Tyle w skrócie z tej naszej egzotycznej podroży.
Zamierzamy relacjonować naszą wyprawę z miejsc, które zapisały się w naszej pamięci i warte są zaakcentowania. Z pewnością nie wszystko nam się uda opisać, ale postaramy się w miarę możliwości jak najwięcej.
Mamy nadzieję, że jeszcze uda się nam odbyć w niedalekim czasie następne równie ciekawe wyprawy.
Na zakończenie piękny zachód słońca nad Mekongiem w Luang Prabang w Laosie.